piątek, 5 maja 2017

Mark Lanegan - Gargoyle

Mark Lanegan

Kto chciałby przestudiować czasy odrodzenia muzyki gitarowej, powinien zacząć od dowodzonego przez Lanegana, Screaming Trees. Odniesienia do lat 60’tych jakie łączyli z rozciągającymi się dźwiękami psychodeli, dały podwaliny tym kojarzonym powszechnie z grungiem. Zespół nie przetrwał próby czasu i niepowodzenia komercyjnego. Każdy poszedł w swoją stronę. Mark Lanegan postawił na karierę solową. Doszło do tego, że Cobain  gra na gitarze i śpiewa w chórkach na The Winding Sheet.  Po tej płycie wyalienowało mnie, jak  geeka komputerowego, przez co olałem późniejsze płyty solowe muzyka. Dziś je uwielbiam a moim faworytem na równi z debiutem jest Bubblegum.

Dziś Mark Lanegan ma na karku 52 lata, niezliczoną ilość kolaboracji i dziesięć płyt solowych. Jest postacią charakterystyczną przez barwę głosu i aurę. Patrząc na wiek, złośliwi mogą kąsać uwagami. Jednak artysta unika przeistoczenia się w skamielinę muzyczną. Wszyscy przecierali uszy, gdy wyszło elektroniczne Blues Funeral. Phantom Radio było już potwierdzeniem kierunku jaki obrał artysta. Fascynacje światem sytnhowym kontynuuje Gargoyle. Razem te trzy albumy tworzą trylogię.

Na Grgoyle nie brakuje sporych zaskoczeń. Na pewno dziwi Goodbye To Beauty. Przypomina jedną z najsłynniejszych miłosnych piosenek U2. Bardziej agresywniejsze, ale radiowo lekkie Beehive muska uszy melodyjną chropowatością . Goodbye To Beauty i Beehive, w pewnym momencie stają w gardle niczym ogromna łamiszczęka. Na szczęście cukierka przepycha niepokojące Sister, gdzie trzonem jest melodia organów jakby odtworzona od tyłu. Całość uatrakcyjnia solówka saxofonowa z przesterowanym kanałem na pogłos. Czegoś takiego oczekiwałem po tej płycie. Mrocznego, chłodnego i minimalistycznego z chropowatym i melodyjnym wokalem podobnym do  Depeche Mode.

Zachwyt budzi Emperor, w którym słychać, że ręce maczał lider Queens of The Stone Age. Marszowy rytm,  nadaje aury przerażającego cyrku pełnego dziwadeł. Czysta gitara rytmiczna idealnie równoważy się z groovem charakterystycznym dla Josha Homme’a, który swoje pięć groszy dokłada swoim falsetem. Utwór byłby niczym bez akcentów organów potęgujących wrażenie cyrkowości. Instrument szczególnie słychać w Blue Blue Sea, krążący wokół powtarzającej si, pętli automatu perkusyjnego. Przywołuje to klimat z postpunkowych lat 80’tych. Chłód nowej fali drzemie w linii basowej  Nocturne, spotęgowany przez szkliste brzmienie gitary. W głosie Lanegana czuć więcej ekspresji niż zwykle. Miesza się złość z beznadziejnością a czasami nawet melodyjną delikatnością. O podobnej postpunkowej wrażliwości  jest Drunk on Destruction.

Na Gargoyle znajdzie się nawet miejsce dla gotyckiego Death’s Head Tattoo z pulsującym rytmem i ostrzejszym, bardziej przybrudzonym brzmieniem gitary.  Trochę z tonu spuszcza First Day Of Winter.  Utwór bezpieczny, wolny, przestrzenny w brzmieniu za sprawą ciągnących się rozmarzonych dźwięków, kojarzący się z tymi z Blues Funeral.  Na zakończenie płyty otrzymujemy Old Swan idealnie podsumowujące płytę. Nie brakuje tutaj równomiernego beatu, pejzaży gitarowych, których nie powstydziłby się nawet Throoston Moore. Mark Lanegan nawet z lekkością wyśpiewuje Queen of the world/Take me in your arms/Let me live again.


Słuchając Gargoyle można roztapiać się w tych organach i szklistych gitarach, nawet Lanegan tak nie męczy tą chropowatością tylko stara się nawet złagodzić ją delikatnym śpiewem. Może to nawet zasługa harmonicznych chórków jego dziewczyny albo Homme’a. Są momenty, kiedy ta płyta nudzi. Jest nierówna. Raz stawia na nogi a raz irytuje swoją przeciętnością. Słychać, że większość utworów znajdujących się na płycie nie wyszło spod pióra kompozytorskiego Lanegana tylko Roba Marshalla. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz