Gorillaz
to projekt z ogromnym potencjałem. W skład zespołu wchodzą 2-D na wokalu i
klawiszach, tajemnicza Noodle gra na gitarze, Murdock na basie, Russel na
bębnach. Nie ma dla nich barier i rzeczy niemożliwych. Są to postacie
wirtualne, ale chyba najbardziej żywe ze wszystkich jakie kiedykolwiek
stworzono. Albarn i Hewlett przebili naukowców konstruujących cyborgi czy
sztuczną inteligencję. Roboty, AI to dla mnie nadal Si - Fy i Gwiezdne Wojny, natomiast w istnienie
tych czterech postaci wierzę na poważnie. Każda z nich ma swoją historię, jak
Noodle, będąca wynikiem eksperymentu naukowego, w wyniku którego doskonale
włada bronią i gitarą a jej imię to jedyne słowo, jakie umiała wypowiedzieć po
angielsku w momencie dołączenia do składu Gorillaz. Zespół przenika dwa
wymiary. Rzeczywisty i wirtualny. Oczywiście animowane postacie mają świadomość
istnienia Albarna i Hewletta, jednak w ich przekonaniu wspomniani panowie
przypisują sobie jedynie zasługi kwartetu.
Dzisiejszy postęp technologiczny coraz bardziej pozwala na ożywienie postaci, czego możemy być świadkami już dzisiaj przy okazji premiery Humanz. Wywiady z 2-D i Murdocem, które miały miejsce w Londynie zabawnie się ogląda a przede wszystkim te postacie ożywają. W dodatku aplikacje stworzone przez Electronic Beats pozwalają poznać nam inspiracje bohaterów, ich pokoje i zainteresowania. Jest to co najmniej fascynujące dla fanów zespołu. Kto wie może w przyszłości na scenie pojawi się cała czwórka? Sam Albarn nie wyklucza takiej ewentualności. W końcu pokazuje jeden z elementów przyszłości muzyki, związanej z AR i VR.
Dzisiejszy postęp technologiczny coraz bardziej pozwala na ożywienie postaci, czego możemy być świadkami już dzisiaj przy okazji premiery Humanz. Wywiady z 2-D i Murdocem, które miały miejsce w Londynie zabawnie się ogląda a przede wszystkim te postacie ożywają. W dodatku aplikacje stworzone przez Electronic Beats pozwalają poznać nam inspiracje bohaterów, ich pokoje i zainteresowania. Jest to co najmniej fascynujące dla fanów zespołu. Kto wie może w przyszłości na scenie pojawi się cała czwórka? Sam Albarn nie wyklucza takiej ewentualności. W końcu pokazuje jeden z elementów przyszłości muzyki, związanej z AR i VR.
Humanz jak do tej pory jest najgłośniejszą premierą
tego roku. W końcu to kolejny album po sześciu latach ciszy w obozie Gorillaz. W
dodatku na polskim podwórku zamieszanie spotęgowała zapowiedź dwóch czerwcowych
koncertów w naszym kraju. Na albumie jest mnóstwo kolaboracji z innymi
artystami i nie jest to nic dziwnego, gdyby nie fakt, że praktycznie we
wszystkich kawałkach dominują goście. Zaburzona jest spójność albumu, przez co odnosi
się wrażenie, że Gorillaz jest w tle a Humanz to mixtape.
W
otwierającym Ascension, mruczący
wokal Albarna jest stłamszony przez połamany, szybki beat. Na szczęście lekki
zawód miernym otwarciem szybko idzie w zapomnienie dzięki Strobelite, przy którym można się poczuć jak w funkowym klubie z
lat osiemdziesiątych i tutaj doskonale spisał się Peven Everett ze swoim
soulowym zacięciem. Piosenka ma idealne flow na słoneczne rozpoczęcie dnia. Podobnie jest w Submission o synth popowym tle zgrywającym się z wokalem Kelele wyjętym z R&B. Lekkość z
jaką rozpoczął się kawałek zostaje nieoczekiwanie przełamana histerycznym rapem
Danny’ego Borwna dodając całości psychodelicznego wymiaru. Z tej samej bajki
jest niepokojący, z tłustym basem Carnival
z niesamowitą narracją wokalną Anthonyego Hamiltona jako soulową apokalipsą.
Płyta ma też wymiar społeczno – polityczny co rzuca się od razu w Let Me Out. Cytując rymy Pusha T: Obama is gone, who is left to save us? / So
togetherwe mourn, I’m praying for my neighbors / They say the devil’s at work
and Trump is calling favors można dostrzec w nich komentarz odnoszący się
do wyborów w USA. Nie jest to jedyny protest song, ale na
specjalną uwagę zasługuje sarkastyczne Hallelujah
Money, mocno wyróżniające się od reszty i tak różnych utworów. Benjamin Clementine brzmi jak
przerażająca, kpiąca z kapitalizmu Nina Simon na tle anielskich harmonii wokalnych.
Pozytywnie zaskakujący jest też występ Popcaana w Saturn Barz. Jako jamajski nawijacz obracający się w dancehallu,
zazwyczaj nastraja pozytywnie a w gorillazowym kawałku, jego jamajska nawijka
brzmi apokaliptycznie w towarzystwie ołowianego basu przeplatanego
charakterystyczny mrukliwym głosem D-2. Nie brakuje łobuzerskich beatów wziętych
rodem ze ścieżki dźwiękowej ostatniego Mad Maxa, co słychać w Charger. Gdyby
nie Grace Jones ten kawałek z zapętlonym samplem byłby strasznym mózgojebem, od
którego można zwariować, a tak, jest naprawdę czymś z klas.
Najmocniejszym
punktem całej tej poznawczej wyprawy jest Busted
and Blue, w którym Damon Albarn samotnie pochyla się nad syntezatorami.
Moment chwytający za gardło. Refleksyjna, smutna ballada bez gości. Przejmujący
wokal z piękną linią. Coś czego wypatrywałem na Humanz jest w tym jedynym kawałku. Lekkość, nowoczesność i to
gorillazowe „coś”, za które kocha się ten zespół. Możliwe nawet, że Busted and Blue naszkicowano, gdzieś tam
przy okazji ostatniej płyty Blur. Z instrumentarium najjaśniejszą gwiazdą są tu
syntezatory wyszarpane z lat osiemdziesiątych. Idealnym ucieleśnieniem synthowego brzmienia jest Andromeda z housowym, bujającym ziarnem
i suptelnym wokalem D.R.M.A. Wśród długiej listy gości, uwagę zwróciła obecność
Jehny Beth. I tu kolejny raz pojawia się moje zdziwienie, bo We Got the Power nadaje się idalenie do
radia jako wakacyjny hicior. Oprócz wokalistki Savages, ukryty jest też Noel
Gallagher. We got The Power jest jak
piosenka z Disneya przepuszczona przez psychoaktywny transowy filtr. Kolejne
miłe zaskoczenie. Oprócz tych miłych zaskoczeń są też te niemiłe i na
szczególną krytykę zasługuje Momentz
uszyte prostą łupaniną na dwa. Nie potrafię zrozumieć dlaczego „to” w ogóle
znalazło się na płycie. I bez tego utworu można wyczuć inspirację egzotyką
japońską czy koreańską.
To
czego najbardziej brakuje w Humanz to
lekkość Gorillaz, którą można było do tej pory wyczuć. Gdzieś została zagubiona
w tej porażającej ilości mieszanin tak samo jak członkowie zespołu w
niekończącej się liście gości. Stanowczo za mało Gorillaz w tej płycie będącej
bardziej składanką niż longplayem animowanego składu. Najnowsze wydawnictwo
jest w dwóch wersjach. Podstawowa z dwudziestoma kawałkami i deluxe z sześcioma
dodatkowymi. Warto wspomnieć, że na jednym z tych utworów jest modny ostatnio Rag’n’Bone Man. Nie jest to płyta idealna, ale ciekawa,
wciągająca i wielowarstwowa. Patrząc pod kątem tego, że jest to dzieło
Gorillaz czuć niedosyt.