piątek, 26 czerwca 2015

Postapokaliptyczne demo A


Feel The Veins to od niedawna istniejący duet . Żyły z powodzeniem mogą podszywać się pod zespół pochodzący ze Skandynawii albo podziemnej sceny Los Angeles. Na szczęście tego nie robią, dzięki czemu muzyczny underground w Polsce wzbogaca się o nową perełkę.  Zespół jakiś czas temu wydał Epkę zawierającą pięć mocnych, około metalowych utworów.
               Dzieło nosi nazwę Demo A. Można podejrzewać twórców o nawiązanie do kasety magnetofonowej, która ma stronę A i B z czego wynika iż materiał zespołu prawdopodobnie zostanie wzbogacony w niedalekiej przyszłości o Demo B, czyli tą drugą stronę zapomnianego nośnika. Jeżeli moje podejrzenia się sprawdzają,  Feel The Veins tym zabiegiem manifestuje swoją niezależność  oraz opór wobec panujących mód, czego symbolem była kaseta na której znajdowały się zakazane przez reżim piosenki.
               Na Epce dominuje mroczny ale momentami nawet przebojowy klimat utworów. Wszystkie z pięciu kawałków wywołują lekkie poczucie niepokoju za sprawą ciężkich ołowianych riffów oraz krzyko – śpiewu, nieraz intonowanego jakby przez psychopatę, a czasami postapokaliptycznego proroka siejącego swoją narracją mrok i depresje jakiej nie powstydziliby się  norwescy metalowcy.
               Wspomniane ołowiane ciężkie riffy atakują nas swoją gęstością i leniwym pijanym rytmem, już podczas pierwszego utworu. Trashowe brzmienie uzupełnione zręcznie wstawionymi growlami stanowią subtelny ozdobnik dla całości  FTV.  Obecne są zdrowe przyspieszenia w tempie co nakręca słuchacza i pobudza jego uwagę, niejednokrotnie zaskakując nagłymi zwrotami.
               Kill Count wpisuję się w estetykę czasów, kiedy to  Sub Pop wydawał swoje pierwsze legendarne składanki,  takie jak Sub Po 200 prezentujące zespoły gruge’owe . Riffy występujące w utworze, zestawione z emocjonalnym śpiewem wokalisty, totalnie oddają klimat brzmienia Seattle. Oblana ołowiem melodia nie narzuca się słuchaczowi i jednoczenie w pada w ucho, co skutkuje nuceniem utworu podczas codziennych czynności. Takie samo odczucie towarzyszyło mi przy Do The Core, przy którym śmiało można brać garść prochów i zapijać alkoholem.
                Muzycy czerpią również inspiracje ze starych, jak walc elementów muzycznych. Dosłownie, Cursel  zbudowany jest właśnie na rytmie żywcem wyjętym z walca. Połączenie ostrej gitary z tym pradawnym rozstawieniem dźwięków w czasie, przenosi nas do mrocznego, wesołego miasteczka, gdzie zamiast zabawiającego nas klauna spotkamy psychopatę będącego nim, który trzyma w klatkach zdeformowanych ludzi a jego hobby jest zabijanie. Utwór jest totalną psychodelą zniewalającą słuchacza na kolana. Słychać wczucie się wokalisty w rolę psychopaty zapraszającego nas do swojego cyrku urządzonego według Feel The Veins. Ja to zaproszenie bez zastanawiania przyjmuję i daję się porwać makabrycznemu widowisku stworzonym przez psycholi, gdzie główną atrakcją jest wypruwanie przez dziwadła, flaków ludzi. 
    Na zakończenie, zespół daje możliwość odetchnąć od ekstremalnych wrażeń, pozwalając słuchaczowi zatopić się w świecie swoich własnych myśli czyniąc Mind Fuck idealnym soundtrackiem do tego, co dzieje się w głowie. Jest to idealne zwieńczenie całości płyty, czyniąc z utworu ostateczne przyłożenie. Po jego zakończeniu następuje cisza w otoczeniu, która trwa przez dłuższy moment, jak to zwykle bywa po oszałamiającym dziele muzycznym. Skutkiem tej ciszy jest paraliż wywołany muzyką Feel The Veins, uniemożliwający wykonanie jakiegokolwiek ruchu w kierunku zgwałcenia przycisku replay, nie wspominając już o zarzuceniu sobie kolejnej codziennej dawki muzyki.               
               Pięć znakomitych kawałków daje nam wrażenie przejażdżki lokomotywą rozpędzają się w kierunku przepaści zwiastującej koniec, krótkiej i intensywnej podróży budząc jednocześnie poczucie niedosytu.
  
   https://www.facebook.com/FeelTheVeins?fref=ts
   https://www.youtube.com/channel/UC_662yJH6veoBdJ-FNz--iw/videos 
   http://feeltheveins.wix.com/clock

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Starzy przyjaciele z Sonic Youth i Dinosaur Jr. razem!

Kim Gordon i J Mascis, starzy wyjadacze i  twarze alternatywy, która za ich sprawą stała się mainstreamem, nagrali wspólnie piosenkę. Slow Boy, bo tak się nazywa dzieło wspomnianej dwójki, pochodzi z trzeciego krążka EP -kowej serii  Coverse CONS EP . Utwór oblany jest wiadrem przesterów gitarowych i sprzężeń. Jest to udana kolaboracja, w której słychać Gordon śpiewającą nadal, jakby była nastolatką pełną buntu i złości. W tyle nie pozostaje również J Macis. Usłyszymy solówki rodem wyjęte z dokonań Dinosaur Jr. Muzycy w utworze połączyli po prostu swoje geniusze i wykorzystali najmocniejsze strony swoich umiejętności. Całość przenosi w grunge'owo undergroundowe lata '90. Wyszło bez zaskoczenia, ale i bez zawodu. Słuchacze stęsknieni za naturalnym brudem, bądź pragnący odskoczni od czasów przepełnionych gładką elektroniką, mogą znaleźć w tym kawałku właśnie to czego szukają i imprezować przy nim w ciepłe, wakacyjne dni. 
Slow Boy można pobrać tutaj

Z twórczości J Macisa wyjątkowo polecam Said The People - Dinosaur Jr. - jego macierzystej formacji.

Kim Gordon z Sonic Youth jest absolutną klasyką i każda płyta tego zespołu zasługuje na przesłuchanie, jednak warto również posłuchać jej projektu Body/Head, które jest uwspółcześnionym wydaniem jej muzyki.



środa, 3 czerwca 2015

Taki Szczaw to nie chwast


Bycie  singer-songwriter na pozór nie jest takie łatwe, bo oprócz umiejętności pisania piosenek trzeba mieć ogromną charyzmę, dzięki której słuchacz zatrzymuje swoją uwagę na artyście. Na pewno tą charyzmą odznacza się młodziutka  Lili Liliana, co udowadnia swoim Szczawiem.

Szczaw to lo fi pełną gębą, czyniąc z dwunastki utworów autentyczne pocztówki  wysyłane, przez młodą, dojrzewającą dziewczynę o naturalnej, jeszcze nie zmąconej starością i manierami barwą głosu. Jest to zbiór akustycznych, dziewczęcych piosenek, które przenoszą w czasy młodości, kiedy to siadało się na łące i patrzyło na letnie błękitne niebo, myśląc o swoich młodzieńczych problemach.

Płytę Liliany otwiera elektroniczny, rodem z Disneyowskiego filmu fantasy, Początek. Idąc dalej w las, słyszymy utwory w towarzystwie gitary akustycznej, dzwonków i perkusji, głównie. Wydawać się może, że piosenki są monotonne i takie same, otóż nic bardziej mylnego. Dzieje się dużo, mimo iż Lili nie gra wirtuozerii, za to tworzy wciągające melodie. Słyszymy zaskakujące przejścia między częściami piosenek, ciekawie wplecione dzwonki i inne efekty dźwiękowe. Dyktowane tempo przez perkusje o intrygującym, kartonowym brzmieniu o dziwo pasuje idealnie do twórczości, w której nie raz zostaniemy zaskoczeni i dzięki temu trudno nie przesłuchać Szczawiu jednym tchem.                                                         
Płytę kończy również zabarwione mocno elektroniką outro, które jest jak ostatni kęs ulubionego ciastka.  

Gdzie podsłuchać?

             Kabu Bayn

wtorek, 2 czerwca 2015

Dziecko śmierci


            Krytycy huczą i wróżą im świetlaną przyszłość. Nazywają ich, następcami Joy Division!                                                                                                                                          
Viet Cong, to kapela o dość staroświeckim podejściu, jako że  postanowili kroczyć ścieżką rock’n’rolla jadąc w trasę z budżetem skazującym ich na spanie na parkingach, bądź w swoim osobowym aucie (nawet nie busie!), zamiast (jak to większość zespołów dzisiaj robi)wrzucić muzykę do sieci i czekać z założonymi rękami czy coś się stanie.                            
Historia zespołu jest również o tyle ciekawa, że na jego powstanie złożyło się kilka dramatycznych czynników, które mogłyby składać się na fabułę dobrego dramatu, co dodaje zespołowi ciekawej i mrocznej otoczki.                                                                             
Otóż do powstania VC przyczyniła się min. śmierć gitarzysty dobrze zapowiadającego się zespołu Wooman mającego na koncie dwie płyty, którego sekcja rytmiczna współtworzy właśnie Viet Cong.    

Viet Cong, bo tak też się nazywa debiutancki album muzyków zabiera nas w muzyczne podróże po wielu zakątkach mapy muzycznej. Naszą podróż rozpoczyna Newspaper Spoons gdzie wita nas typowy dla shoewgaz’owych bandów hałas, szum i brud. Z czasem zaczyna dominować czysta, elektroniczna odsuwając hałas na drugi plan.            

Następnym krokiem jest Pointless Experience brzmiący trochę, jak hipsterski progressive rock, kończący się wraz z nadejściem prawdziwej mieszanki kraut - rocka z gitarą wyjętą z Velvet Underground i osadzoną w March of Progress wyśpiewanym w stylu Lennona.            
Bunker Buster ma trochę coś z „Red Hotowego” Can’t Stop, brzmi pogodnie i wprawia w świetny nastrój, a jednocześnie hipnotyzuje.                                                
Singlowe Continental Shelf z jednostajnym rytmem wprawia nogi w ruch, a melodyjny refren nie narzucając się (jak żebracy na dworcu) wpada w ucho. Stylistyka Viet Conga okraszona jest psychodelicznym brzmieniem co najbardziej słychać w Silhouettes i brzmi to, jak połączenie Joy Division z Tame Impla.                                                                               
Ostatnia pozycja na płycie to utwór, którego nie powstydziłby się nawet The Edg. Death to nic innego jak dwunastominutowe podsumowanie całej płyty. Słychać w nim wszystkie wpływy jakie można usłyszeć w każdym z osobna utworze .     

Zespół wystąpi przed polską publicznością 20 sierpnia na krakowskim Live Festival. 

http://livefestival.pl/pl                     


Kabu Bayn

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Blues nie tylko dla starych murzynów



The Pale Empror była pierwszą wyczekiwaną przeze mnie płytą w tym roku. Krążek można kupić w wersji z dziesięcioma utworami i wersji deluxe – droższą, jednak wartą dopłaty. Dlaczego wyczekiwałem tej płyty? Dlaczego warto poświęcić więcej kasy na wersje deluxe?

Nowe dziecko Mansona ma charakter bluesowy i nie oznacza to, wyzbycia się przez Maryśka charakterystycznego, ostrego pazura w formie ciężkiego brzmienia gitar oraz specyficznej chrypki. Jest to blues odziany w estetykę Marylina Mansona. Album może rozczarować miłośników poprzednich znacznie ostrzejszych płyt. The Pale Emperor gasi krążące opinie o Mansonie twierdzące, że jest on karykaturą samego siebie.

Krążek otwiera Killing Strangers, gdzie momentami można wyczuć stoner - rockowy luz porywający do bujania się oraz bluesowe melodie okraszone mrocznym i niepokojącym brzmieniem. Utwór idealnie wprowadza nas w klimat płyty, na której usłyszymy przebojowe single Deep Six i Third Day of a Seven Day Binge udostępnione przed premierą krążka. Są to dwa hiciory z melodyjnym chrypliwym wokalem Marylina, bluesowym riffem i dodatkami elektroniki.  W The Mephistopheles of Los Angeles pojawia się czyste brzmienie gitary, a riff i solówka wydobywające się spod kostki Tylera Batesa, przywodzi na myśl styl Frusciante w czasach Red Hot Chilli Peppers. Pierwszą połowę kończy Warship My Wreck z emocjonalnym śpiewem Marylina i piękną solówką Batesa, która oblewa słuchacza wiadrem emocji, dopełniając wokal i pozostawia wrażenie najbardziej emocjonalnego utworu na płycie.

Druga piątka utworów bladego cesarza jest bardziej mroczna, psychodeliczna i kojarząca się z dotychczasowymi dziełami muzyka. Slave Only Dreams to Be King o marszowym rytmie skojarzyło się z The Beautiful People - wprowadza mroczny klimat w trakcie słuchania a wyobraźnia kreuje obrazki rodem z makabrycznej burleski, jest to klasyczny Marylin Manson. W The Devil Beneath My Feet i Birds of Hell Awaiting usłyszymy idustrialne momenty dające sekundy wyciszenia, które znika wraz z mocnym uderzeniem gitar, umieszczając mnie w mrocznym pubie pełnym psychopatów o przekrwionym spojrzeniu. W podobnym klimacie jest kolejny hit, Cupid Carries a Gun – piosenka jest tematem muzycznym w serialu o czarownicach Salem. Utwór przez główny riff wprowadza nieco psychodeli i przywołuje skojarzenia z makabrycznym teatrzykiem ze zmutowanymi istotami. Całą płytę kończy równie bluesowy, psychodeliczny i ciężki brzmieniowo Odds of Even z wolnym tempem, będący balladą wśród pozostałych dziewięciu utworów na Pale Emperor.


W wersji deluxe mamy jeszcze trzy dodatkowe utwory. Pierwszy z nich to zatytułowany na płycie Day 3 - jest to świetnie brzmiąca akustyczna wersja Third Day of a Seven Day Binge. Drugi utwór Fated, Faithful, Fatal pozostawia nas sam na sam z Mansonem, gitarą akustyczną i bębnami. Po głębszym wsłuchaniu się w numer można odgadnąć, że jest to akustyczna aranżacja The Mephistopheles of Los Angeles.  Numer trzeci to Fall Of The House Of Death, gdzie w towarzystwie gitary akustycznej słychać wiolonczele i ozdobniki wydobywające się z delikatnego, czystego przesterowania brzmienia gitary a całość uzupełnia emocjonalny śpiew (nie krzyk!), czyniąc z utworu najlepszą pozycją na całej płycie. Aż ciary przechodzą po całym ciele!

Nie jest to „jakiś tam zapychacz” lecz świetny dodatek dzięki, któremu najnowsze dzieło Mansona brzmi pełniej, dlatego warto sięgnąć po wersje deluxe.

Sam Manson niedawno zajęty był aktorstwem. W zeszłym roku pojawił się jako członek nacji nazistów o imieniu  Ron Tully w serialu Sons of Anarchy i udzielił głosu Shadow w serialu Once Upon a Time. W ostatnich latach, występował w Californication, Eastbound and Down i Wrong Cops.
 


Kabu Bayn