niedziela, 24 września 2017

Chelsea Wolfe - Hiss Spun


Przed dwoma laty swoim albumem porwała w błotnisty, baśniowy i niepokojący świat wykreowany na Abyss. Tematem przewodnim, czy też główną inspiracją do napisania wydanej w 2015 roku płyty są paraliże senne, których efektem jest  totalna niemoc człowieka do podjęcia jakiegokolwiek ruchu w czasie snu lub po przebudzeniu. Dosłownie, ciało i świadomość doznają paraliżu. W swojej recenzji nazwałem Abyss jej najlepszą płytą. Doomowe, smoliste riffy przeplatane z jej sopranowym wokalem wciągały w emocjonalne opowieści i mroczne kreacje.
Przy okazji nowego dzieła Chelsea Wolfe, jest dokładnie tak samo. Zostajemy wciągnięci w jej świat, a historie nadal są opowiedziane emocjonalnie. Zmieniło się tylko nieco muzycznie i to jest zaskoczenie. Wielu może powiedzieć, że artystka zrobiła regres w stosunku do przedostatniej płyty. Gdybym nie znał kolejności wydania płyt powiedziałbym, że świeże Hiss Spun zostało wydane przed Abyss. Nie oznacza to jednak, że nowa płyta jest zła czy przeciętna. Jest wspaniała, bardziej przystępna niż poprzedniczka i nawet lżejsza.

Hiss Spun powstało w wyniku odnowienia znajomości i dokończenia interesów muzycznych Chelsea Wolfe  z przyjaciółmi. Zarejestrowania materiału podjął się Kurt Ballou, gitarzysta i wokalista
Converge. Producent pochodzi z Salem i tam też nagrano nowy album Chelsea. Miasto, które kojarzone jest z czarownicami za sprawą procesów z XVII wieku wydaje się być idealną otoczką do mrocznego i dusznego dzieła artystki.
Otwierające Spun przygotowuje na to czego możemy się spodziewać w dalszej części albumu, ale też jest wprawnym łącznikiem między nowością, a poprzedniczką. Spun należay rozpatrywać w kategorii intra, które nakręca na jeszcze więcej i wprawia w stan zniecierpliwienia. Pięć i pół minuty w przypadku Spun trwa tyle co wieczność. Rozciągające się szumy gitarowe i metalowe riffy grane jakby przypadkowo z czasem zaczynają nużyć. Przymrużając oko i wmawiając sobie, że nie jest to przeciętny kawałek tylko intro można przeżyć. Jednak już w singlowym 16 Psyche zaczyna się teleportacja w mroczne, baśniowe i smoliste przestworza dźwiękowe Chelsea Wolfe. Utwór jest zaskakujący pod względem swojej lekkości i przebojowości, którą można eksportować do rockowych rozgłośni radiowych. Czyżby artystka starała się podbijać listy przebojów? Może nie tym razem, jednak jak sama Chelsea powiedziała: Aktualnie pracuje nad czymś zupełnie innym.

Nieco bardziej ekstremalnym momentem jest Vex, w którym swoimi growlami wspiera
 Aaron Turner, wokalista Isis. Jak nigdy wcześniej, artystka niemalże przekracza granice jaka dzieliła ją z black metalem. Jedyne co nie pozwala jej zanurzyć się w czarnych barwach metalu to  falsetowe wokale. Inspiracją Vex był tajemniczy szum, który wybrzmiewa z morskich głębin o świcie przez niemal godzinę. Wolfe powiedziała, że nikt nie wie czym są tajemnicze dźwięki, jednak jak sama się domyśla są to fale, dzięki którym żyjące w ciemnościach głębinowych, stworzenia mogą lokalizować swoje położenie. Troy Van Leeuwen z Queens of the Stone Age efektownie naśladuje chropowatym brzmieniem gitary tajemnicze wezwania.
Do albumu wstawiono i przetworzono kilka ciekawych dźwięków, które pojawiają się w The Culling. Pracujący przy płycie Ben Chisholm
 nagrywał dźwięki kojotów  i różnych maszyn, manipulując nimi i przetwarzając je, tak aby tworzyły dark ambientowe pejzaże. W The Culling szczególnie może się spodobać miłośnikom Abyss. Sześć minut w tym przypadku wydaje się być  przesadzoną długością, ze względu na stateczność trwającą niemal przez jedną trzecią piosenki. Na szczęście pojawia się coś w rodzaju długiego mostu, który jest jednym z lepszych momentów na płycie za sprawą dziwnych dźwięków wyjętych z poza ram gatunkowych, w których artystka do tej pory się obracała. Słabszym momentem jest Particle Flux, które przelatuje, gdzieś obok ucha. Niby wszystko jest tak jak być powinno, ale brakuje jakiegoś punktu zwrotnego w tym utworze, dzięki któremu można by się jakoś zdziwić. Jest to typowy metalowy kawałek z kobiecym falsetem.  Podobny oddźwięk ma Twin Fawn. Co prawda nie nudzi dzięki amplitudzie, ciszej- głośniej. Największy urok rzucają bębny brzmiące niczym wielkie basowe Djembe, na których wystukiwany jest szamański rytm. 


Chelsea Wolfe sama przyznaje się do skręcania w popową stronę, co zdaje się potwierdzać w Offering. Na stwierdzenia, że Hiss Spun jest albumem metalowym, artystka zaprzecza odpowiadając, że jest to bardziej album doom popowy.  Offering to najlżejszy moment, z  rytmem zupełnie jakby w zaprogramowanym na automacie perkusyjnym Rolanda z lat 80. Całość umilają syntezatory i czyste gitary, zaś sam utwór jest po prostu dobrą popową piosenką co nie znaczy, ze najgorszą.
Końcówka płyty staje się bardziej kameralna i przestrzenna. Mniej dusznych brzmień, a więcej space rockowych przestrzeni kreowanych syntezatorami. W Static Hum jedynie na chwile przestrzeń ta jest zalewana chropowatymi, gęstymi gitarami. W zwrotkach pozostają jedynie jej akcenty w towarzystwie ciągnących się syntezatorów.
Jak przystało na Chelsea, nie zabrakło akustycznego brzmienia, w które zaopatrzono Two Spirit. Najbardziej minimalistyczny utwór pod względem brzmienia. Miarowy akustyk, przeplatający się z akcentami syntezatora doskonale zgrywa się z falsetem Chelsea. W końcu akustyczne granie to jej początki. Całość kończy się niepokojącym Scrape, gdzie artystka nie śpiewa swoim łagodnym głosem tylko niepokojącym falsetem. Całość instrumentalnie wychodzi jak mieszanka darkwave z doomowo folkowym obliczem Wolfe.

Hiss Spun można podsumować jako przekrój twórczości Wolfe od Apokalypsis po Abyss. Słychać dużo metalowych wpływów co może być skutkiem tego, że za partie gitarowe odpowiadał Troy Van Leeuwen. Kierunek jaki obrała artystka nie jest zły, zaś sama płyta jest nawet dobra. Tego co zabrakło na tej w nowym albumie, to jeszcze więcej ekstremalnej dawki, która była obecna na poprzedniej płycie. Czasami utwory niepotrzebnie były przeciągane . Według mnie, gdyby przydługie piosenki przyciąć o minutę może dwie, wtedy takie  The Culling zyskałyby na lepszej dynamice. Czuć, ze Chelsea chce grać bardziej przystępnie i popowo ci słychać i w takich kawałkach jak Static Hum,Two Spirit, Vex, tym bardziej w Oferring. Czekamy więc z zaciekawieniem na następcę.

wtorek, 19 września 2017

Pearl Jam w kinach z nowym koncertowym dokumentem



Koncertowy materiał trafi na ekrany kin na całym świecie w tym i w Polsce. Pearl Jam – Let’s Play Two na ekranach kin będzie można zobaczyć 4 października w wybranych kinach sieci Multikino. Wcześniej jednak, czyli 29 września do sklepów trafi zapis koncertu audio zapisany na zwykłym kompakcie i winylu.

Materiał został zarejestrowany podczas dwóch zeszłorocznych występów na stadionie Wrigley Field, który jest miejscem rozgrywek klubu baseballowego Chicago Cubs. Muzycy zagrają utwory będące przekrojem twórczości od Ten do ostatniego Lightning Bolt. Po za tym w repertuarze znalazły się single Black Red Yellow, Crazy Mary, cover Beatelsów I Got a Feeling i napisane na cześć klubu All the Way. Stadion Cubsów nie jest przypadkowym miejscem. Klub, którego kibicem od zawsze jest pochodzący z przedmieść Chicago Vedder, po 108 latach przewał złą passę i wygrał World Series.

Autorem filmu jest fotograf Danny Clinch, który współpracował z zespołem przy okazji wydanego 10 lat temu  Immagine in Cornice.  W moich zdjęciach i filmach uwielbiam wyszukiwać relacje jakie zachodzą między zespołem, publicznością i miejscem, Wyznaje Clinch. Kiedy wiesz, że głównymi bohaterami twojego filmu będzie Pearl Jam, Chicago Cubs i stadionWrigley Field  w tak historycznej chwili, wiesz że będzie to coś wielkiego. Nasze przeczucia były słuszne by śledzić  Game 7 of the World Series kończącą 108 – letnią, złą passe dla Cubs. Nauczyłem się otwierać na nieoczkiwane momenty i zawsze się opłaca, pod warunkiem, że jest się na to przygotowanym.



Poniżej tracklista Lets Play Two:
1.     Low Light 
2.     Better Man 
3.     Elderly Woman Behind the Counter in a Small Town 
4.     Last Exit 
5.     Lightning Bolt 
6.     Black Red Yellow 
7.     Black 
8.     Corduroy 
9.     Given to Fly 
10.  Jeremy 
11.  Inside Job 
12.  Go 
13.  Crazy Mary 
14.  Release 
15.  Alive 
16.  All the Way 

17.  I've Got a Feeling



poniedziałek, 18 września 2017

Foo Foghters - Cocrete and Gold



Foo Fighters jest w tej chwili bardziej instytucją rockową niż zwykłym zespołem. Nagrywają płyty, które uwielbiają fani, nagrali serial będący muzyczną mapą Stanów Zjednoczonych. Po tym jak Grohl dokończył koncert ze złamaną nogą, a na dalszą część trasy kazał zbudować sobie tron, na którym zasiadał przed publiką, stali się istną machiną koncertową. Grohl ma w dupie baptystów wyłączających mu prąd w trakcie koncertów, czy kontuzje fizyczne.
Czy ktoś w ogóle pamięta, że Dave Grohl walił po garach w Nirvanie?
Jak sam opowiada : Zabawna sprawa, ponieważ swego czasu spotykałem ludzi, którzy znali twórczość Foo Fighters, ale nie widzieli, że byłem w Nirvanie. Ale w tym samym czasie nasi najstarsi fani przyprowadzali na koncerty swoje dzieci. Pewnie myślisz, że rodzice mieli koszulki Nirvany, a dzieci Foo Fighters? Było dokładnie odwrotnie. Rodzice mieli t-shirty FF, a dzieciaki Nirvany. Pewnie dlatego, że Nirvana stała się już klasyką rocka. Foo Fighters jest w tej chwili chyba najbardziej rozpoznawalną grupą na świecie, głównie za sprawą Dave Grohla, który pojedynkuje się z Muppetem, troluje cover bandy FF dzwoniąc w odpowiedzi na ogłoszenie, zamieszczone w celu odnalezienia wokalisty.  Po krótce świat rocka byłby nudny bez Grohla i spółki. Fakt, że bębniarz, będący gitarzystą i wokalistą najprężniej działającego zespołu jest motorem dla całego rockowego świata, a jednocześnie kołem ratunkowym. Jak to świadczy o dzisiejszej kondycji rocka?

Światło dzienne ujrzał kolejny album Foo Fighters. Zapowiadając go, Grohl opowiadał o skrzyżowaniu Motӧrhead z Sierżantem Pieprzem Beatelsów i odrobiną naleciałości Beach Boysów. A i owszem czuć wpływy twórczości angielskiego kwartetu zwłaszcza, że Grohl do nagrań zaprosił jednego z żyjących Beatelsów.  Sunday Rain to ucieleśnienie brytyjskiego brzmienia. Doskonale spisał się w tym utworze Taylor Hawkins, który miejsca za bębnami ustąpił Paulowi McCartneyowi, zastępując Grohla przed mikrofonem. Beatelsowe są również harmonie wokalne jak w przypadku Make It Right,  gdzie Justin Timberlake nagrał chórki, które wyprosił popijając z muzykami whyski.  Sam kawałek bardziej przypomina połączenie Led Zeppelin z Queenowymi pejzażami wokalnymi.  Paul McCartney i Timberlake to nie jedyni goście zaproszeni do współtworzenia Conreted and Gold.  La Dee Da to ostry wokalny duet  Grohla z Alisson Moshart. To jeden z lepszych kawałków jakie w ogóle grupa skomponowała. Muzyka z nowego krążka nawiązuje do uwielbianego przeze mnie Westing Light. La Dee Da jest jednym z tych mocniejszych, surowszych kawałków z siarczystym brzmieniem basów i gitar. Nawiązań do Westing Light jest więcej. Choćby Run, które przypomina w najbardziej głośnym i ostrym momencie White Limo. W teledysku do starszego z utworów gra nieodżałowany Lemmy, który jest  kierowcą tytułowej limuzyny.

 

Fani, którzy oczekiwali zgodnie z zapowiedziami mocniejszego brzmienia, mogą się zawieść. Być może maksimum siarczystości jakie osiągnęło Foo Fighters w Run czy La Dee Da to granica jaką zespół już osiągnął. Run to genialny przykład tego jak  melodia pięknie koresponduje z ostrzejszym brzmieniem.
Prawdą jest jednak, że na nowej płycie znajdują się jedne z lepszych utworów w dorobku FF. Jednym z przykładów jest The Sky Is Neighborhood, które jest razem z I Shouldnt Know i The Pretender na singlowym szczycie Foo Fighters.  Nie od dziś wiadomo, że utwory FF były wyposażone w genialne refreny zwłaszcza w singlach, jednak w  The Sky Is Neighborhood jest po prostu wszystko. Zakradające się zwrotki w towarzystwie miarowej perkusji i akcentach gitary,  refren razem z chórkami wywołujący dreszcze. Jest to najlepszy power play od czasu Pretender.

Nawet najlepszym zdarzają się słabe momenty. Nie brakuje ich nawet na Concrete and Gold. Nijakie w stosunku do reszty wydaje się być Dirty Water kojarzące się z piosenką do X Files, Walking After You oraz Arrows, brzmiące jak typowy kawałek FF.
Wybitne wydaje się być króciutkie T-Shirt otwierające album. Pierwsza pozycja to zaledwie półtorej minuty muzyki rozbudowanej i podniosłej. Trzeba przyznać, że kompozycje zawarte na nowym albumie zamknięte są klamrą podniosłych Queenowych kompozycji. Zamykające stawkę
Concrete and Gold jest tą kropką nad i. Wolne, nieco mroczne, idealna na melancholijne jesienne wieczory kompozycja, której  nigdy nie przypisałbym Foo Fighters. Queenowe chóry i pejzaże gitarowe, floydowe przestrzenie a i nawet błotniste, ciągnące się, siarczyste przestery.

Cała płyta jest o tyle wyjątkowa o ile nie jest. Chyba stanie się trendem to, że rockowe zespoły będą sięgać po popowych producentów. Czemu nie? Quenns of the Stone Age nagrali płytę z Ronsonem, którego Uptown Funk rozgrzewa słuchaczy rozgłośni radiowych i nie wyszło im to na złe. Tak sam Foo Fighters nagrali płytę, której producentem jest gość pracujący z Adel czy Sia’ą. Myślę, że jest to dobry trend, dzięki któremu te płyty brzmią fantastycznie. Tak, że z przyjemnością się słucha nawet tych przeciętnych utworów. To co jest przekleństwem legendarnego Nevermind na którym swoje piętno odcisnął Vig Butch, tak w przypadku Concrete and Gold czytelny podpis producenta jest tu plusem.


sobota, 16 września 2017

Mikrofony z sesji nagraniowej In Utero trafią na aukcję

Steve Albini, który odpowiadał za zarejestrowanie materiału Nirvany w studiu, sprzedaje trzy mikrofony wykorzystane w trakcie sesji nagraniowych do In Utero. Albini znany jest z tego, że gardzi określeniem producent, zaś sam życzy sobie by nazywano go inżynierem. W pewnym sensie ma race, bo Steve Albini to człowiek, który nagrywa wszystko i wszystkich przez mikrofony dzięki czemu brzmienie płyt zespołów nagrywanych w Electrical Audio zyskują przestrzeń w nagraniach którą słychać na In Utero.
Mikrofony Stevego Albiniego wykorzystane przy nagraniu In Utero
Sprzedawane mikrofony były wykorzystane do nagrania wokalu Cobaina oraz były jednym z elementów
zestawu mikrofonowego nagrywającego perkusję Grohla.  Mikrofony zostaną sprzedane na aukcji za pośrednictwem Reverb, a sprzedaż ma rozpocząć się w okresie od 21 września do 30 września.
Mikrofony o których mowa to Electro-Voice PL20 i dwa vintage Lomo 19A9.

R.E.M. wyda niepublikowane nagrania



Automatic for the People skończyło 25 lat. Z tej okazji jeden z najważniejszych albumów lat 90 zostanie wznowiony.  Na półki sklepowe trafi również czteropłytowe wydawnictwo deluxe, na którym oprócz znanej nam wersji albumu pojawi się zapis z jedynego z tamtego okresu koncertu zatytułowanego Live: At The 40 Watt Club. Największą gratką dla fanów może być jednak płyta zawierająca niepublikowane dotąd piosenki Stipe’a i spółki takie jak zaginione Devil Rides Backwards czy Mikes’ Song, które jest już dostępne w sieci. Całości dopełni 60 stronicowa książeczka  ze zdjęciami Antona Corbjina i Melodie McDaniel i tekstem szkockiego dziennikarza muzycznego, Toma Doyle'a. Automatic for the People 25th Anniversary Deluxe Edition Reissue zapowiedziano na 10 listopada. Płyta jest o tyle wyjątkowa, że jest ostatnią, którą słuchał Kurt Cobain przed swoją śmiercią.  
Nagrania będą wydane w technologi Dolby Atoms. Jest to pierwsze użycie miksu w tej technologii wykorzystane w komercyjnych projektach. Technologia ta do tej pory miała zastosowanie w filmie. 
Poniżej zwiastun z promujący wydawnictwo: 

Rozpoczęły się zdjęcia do filmu o Freddim Mercury’m


Bohemian Rapsody- tak zatytułowano film opowiadający historię Freddiego Mercury’ego i Queen. W postać legendarnego wokalisty wcielił się Rami Malek znany m.in. z serialu Mr. Robot. W sieci pojawiło się zdjęcie aktora ucharakteryzowanego na Mercury’ego, które robi wrażenie. Jak widać, co do wyboru aktora nie ma złudzeń. Pozostaje tylko czekać na datę premiery i sam film.
 
Zdjęcie z planu filmu

W mediach w ostatnim czasie było wiele spekulacji o tym kto wcieli się w rolę muzyka. Jednym z kandydatów był Sacha Baron Cohen, jednak zrezygnował on z tej roli ze względu na różnice w koncepcji przedstawienia wokalisty Queen. Aktor chciał pokazać postać bez owijania w bawełnę i zawrzeć w filmie historie, które świadczyłyby o imprezowym trybie życia Freddiego. Jednym z przykładów, które podał znany z roli Borata aktor to impreza, w trakcie której chodziły karły z tackami z kokainą. Na taką wizję nie zgodzili się żyjący muzycy zespołu.

Pozostałych członków zespołu zagra Ben Hardy jako Roger Taylor, Gwilym Lee wcieli się w Briana May’a, zaś Joe Mazzello wystąpi jako John Deacon. Scenariusz napisał Anthony McCarten, który pracował pracował przy filmie o Stephenie Hawking’u Teoria Wszystkiego. Producentami muzycznymi są Brian May oraz perkusista Roger Taylor.

Znane są szczegóły nowej płyty Marylina Mansona!



Marylin Manson
Nowy krążek promuje opublikowany w ostatnim czasie utwór We Know Where You Fucking Live, do którego nakręcono teledysk.  Album zapowiedziany był już w ubiegłym roku pod nazwą Say10, a jego premiera miała nastąpić w walentynki. Ostatecznie płyta nie ukazała się, zaś sam Manson pozostawił wszystkich zadających sobie pytanie ”gdzie płyta?” bez jakiejkolwiek odpowiedzi.

A czym było spowodowane przesunięcie terminu ukazania się nowego wydawnictwa?

Pierwotna koncepcja albumu i historia na nim zawarta, według muzyka była niekompletna. W efekcie napisano i dograno 3 utwory, które dopełniły pierwotną wersję albumu, który ukaże się pod nazwą Heaven Upisede Down. Gdyby płyta ukazała się w lutym, nie ukazałby się na niej takie utwory jak Revelation #12, Heaven Upside Down i Saturnalia.


Sądząc po We Know Where You Fucking Live, powraca stary dobry Manson, bez zbytniej rewolucji. Właściwie nie musiałby nagrywać tego kawałka bo świata nim nie zmienił, natomiast po Pale Emperior, który mi przypadł do gustu za sprawą połączenia bluesa z mrocznym brzmieniem, jest to miły powrót do korzeni. Wracają siarczyste gitary, niebezpieczne zakonnice, broń i śmierć-czyli Manson w całej okazałości. To nie jest to samo co na The Pale Emperor. Ludzie, którzy słyszeli nowe piosenki, twierdzili, że są jak ulubione momenty Antichrist Superstar i Mechanical Animals, ale z nowym, odmiennym podjeściem. - opowiada Manson.

O muzyku ostatnio było głośno w mediach nie tylko z powodu premiery singla, ale też mówiło się i pisało o spotkaniu Mansona z Justinem Biberem i słów jakie wypowiedział na temat młodego piosenkarza. W swojej wypowiedzi odniósł się także do wykorzystanego wizerunku na koszulkach, które Biber sprzedawał za niemal 200$. Manson zażądał od projektanta i Bibera oddania całego zysku ze sprzedaży co też bez zbytniego sprzeciwu uczynili. Jak sam Manson opowiada-Gdy pierwszy raz go spotkałem, miał na sobie ten T-shirt, gdzie na moim wizerunku widniało jego nazwisko i powiedział mi „Dzięki mnie znów się liczysz”. Mówienie mi czegoś takiego - to był błąd. To, z jaką arogancją to powiedział, świadczyło o tym, że był wielkim gównem. Jednocześnie, był przy tym naprawdę wylewnym kolesiem i co chwilę mnie szturchał ze śmiechem.


Heaven Upside Down Track List
1. "Revelation #12"
2. "Tattooed In Reverse"
3. "WE KNOW WHERE YOU FUCKING LIVE"
4. "SAY10"
5. "KILL4ME"
6. "Saturnalia"
7. "JE$U$ CRI$I$"
8. "Blood Honey"
9. "Heaven Upside Down"
10. "Threats of Romance"


poniedziałek, 11 września 2017

Brand New - Science Fiction | Płyty zachowawczo artystycznie nie są wcale takie złe

             
Kocham takie powroty jak Jesus and Mary Chain, gdzie dostaje to czego oczekuję. Dobrej zabawy. Płyty zachowawczo artystycznie nie są wcale takie złe. Są potrzebne dla zachowania równowagi przy dzisiejszych aranżacyjnych rewolucjach. Cieszy mnie tak samo powrót New Brand. Ich piąty studyjny album jest podobno pożegnaniem z przemysłem muzycznym. Jak to klasyka mówi: im starsi tym lepsi i rzeczywiście, z każdym  kolejnym albumem wydawać by się mogło że muzycy trafiali w środek tarczy mojej wrażliwości. Aż w końcu, w 2009 roku, kiedy wydali Daisy, przebili tę tarczę na wylot. Odrzucając nieco estetykę emo hardcorową na rzecz akustyków przestrojonych o pół tonu niżej, kłaniając się erze grunge i późnym latom ’90 ugruntowali swoją pozycję w mojej prywatnej płytotece. Jeszcze większą sympatię wzbudziły udostępnione demówki będące odrzutami z sesji do The Devil and God Are Raging Inside Me. Takie rarytasy częstokroć dzięki brudniejszemu brzmieniu i słyszalnej swobodzie dają większą frajdę niż dopieszczone longplaye. Co prawda więcej znajdziemy tam U2 niż Nirvany, ale jedno drugiego nie  wyklucza i daje nieskrywane poczucie rozrywki.

Nowojorczycy z Brand New zestarzeli się do 40, a wraz z nimi ich słuchacze. Nowy album zespół jest bardzo zachowawczy i przemyślany. Z niczym nie przesadzili i niczego nie dodali za mało. Można powiedzieć mocno wyważony. Sam wydźwięk jest bardziej melancholijny, zaś w warstwie lirycznej skupiony na mądrościach charakterystycznych dla czterdziestolatka, który w Could Never Be Heaven nie chce zawieść swojej rodziny, a w In the Water ostrzega przed samym sobą. Hide your daughters,’ the old men say/You were young once before, you know how we get our way.     

Science Fiction to kontynuacja mroku i wypluwania swoich bolączek z charakterystyczną jedną nutą. Płyta ma swoje niespieszne tempo. Mniej tu krzyków i agresywnych gitar za to więcej akustycznych mroczniejszych brzmień i wokalów  rodem wyjętych z Something In the Way, Nirvany. Doskonałym przykładem jest 137, które brzmi jak Nirvanowsko- Pearl Jamowy stworek. Fani mogą poczuć się trochę zawiedzeni, faktem że po 8 latach wychodzi coś co bardziej się zakrada niż rzuca na słuchacza. Jest to typowa płyta spod znaku smutnych harmonii, podskórnego rozgorączkowania i czerpania garściami z grunge’owych power playów z lat ’90. Przykładem jest No Control brzmiący jak mały klon Were Is My Mind, Pixes. I w tym momencie fani mogą poczuć totalny wzwód albo bardziej zawód. O tyle ile sam popieram przedłużanie gatunków i tworzenie czegoś pewnego, o tyle tutaj to przedłużanie linii jest zbyt banalne. Entuzjaści rockowego grania z początków niemieckiej VIVY, czasów kiedy MTV emitowało muzykę, będą zachwyceni. Ja jestem, bo poza tą jedną wpadką, która aż tak ostrtm sztyletem nie jest na szczególną uwagę zasługuje balladowe Waste, świeżo brzmiące połączenie Oasis z genialną harmonią wokalną, której nie powstydziłoby się Alice In Chains. Szczególnie na tle całej płyty wyróżnia się Desert. Intymny, kameralny i popowy z radiowym potencjałem.

W dobie dzisiejszego dużo, dużo, dużo przy jednoczesnym najnowocześniej, Science Fiction jest tego zaprzeczeniem. Paradoksalnie bywa tak, że czasami muzyka na pozór rewolucyjna, nowoczesna, odkrywcza wypada słabiej od tej, która czerpie garściami z tradycji różnych epok muzycznych bez zbytniego kombinowania. Jedno i drugie wymaga sporych umiejętności, tak by nie przesadzić. Trzeba umiaru, żeby zaserwować coś dobrego, opartego na czymś co powstało i było równie świeże. To samo tyczy się rewolucyjnych, muzycznych akrobacji. Poszukiwania nowej muzyki to coś wspaniałego i szczerze brakuje rewolucyjnych lat 60,70 i 80 może i nawet tych 90, kiedy to tworzyły się podwaliny tego co dziś słyszymy, często świetnego, ale przeważnie nudnego. Niektórym osłuchanym już nawet nie chce się słuchać nowości i poszukiwać. Pozostają w przeszłości odkopując perełki unikając jak ogień współczesną wodnistą papkę. New Brand udowadnia, że można pożegnać się z przytupem, mocno i solidnie. Taki jest ten album, przemyślany, zaplanowany. Dobrze jest posłuchać czegoś, co brzmi jak sentymentalne piosenki z czasów młodości nagrane na kasetę. Może Brand New nie tworzy rewolucji i wykorzystuje pewne chwyty, to na pewno dobrze się tego słucha, choć koncertowo ten materiał może się nie sprawdzić zwłaszcza dla ortodoksyjnych fanów wcześniejszych dokonań grupy.