czwartek, 4 lutego 2016

Kurt Cobain - idol kakofonistów? - O tym co się słuchało, a nie co pozornie wygrało!








Nirvana – największy zespół ostatnich trzydziestu lat. Śmiem twierdzić, że za dziesięć lat i więcej, nadal będzie to największy zespół ostatnich dekad. Wśród dzisiejszej papki jaką funduje nam show biznes nie ma mowy na takie zjawisko jak Nirvana. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Dzisiaj, to artysta musi się dostosować do rynku i stać się produktem, aby grać koncerty na pełnych stadionach. Są oczywiście wyjątki będące kreatorami rynku. Są nimi szczęściarze i czołowe postacie muzyki, które zrobiły karierę przed światowym komercjalizmem.  Drugim powodem jest stała rotacja zrzucająca z piedestału „gwiazdy” zastępowane nowymi i „świeżymi” twarzami powielając schemat poprzedników.

Kurt Cobain to mój ulubieniec a Nirvana i jej muzyka uderza prosto w serce, umysł i wypełnia każdy fragment mojego ciała. Twórczość Cobaina jest czymś co sam bym chciał stworzyć i co uwielbiam słuchać. Melodyjność i lekkość, połączona z brudnym ołowianym brzmieniem i krzykiem uderza prosto w mój gust. Do tego dochodzi wrażliwość, charyzma jaką emanuje sam Cobain i jego muzyka, z którą się utożsamiam. Ikonie grunge poświęciłem pół swojego życia, ucząc się jego piosenek, czytając teksty poświęcone każdej cząstce jego życia, oglądając koncerty i filmy. Swoją fanowską obsesję postanowiłem wykorzystać do napisania pracy naukowej wymaganej do ukończenia studiów. Mój wybór zakończył się szczegółowym analizowaniem wszystkiego co dotyczyło Cobaina. Wertowanie książek po nocach, przemierzanie internetowej otchłani w celu zebrania materiałów na moją pracę dyplomową. Towarzyszyło temu wszystkiemu ogromne podniecenie, natomiast wieść o nadchodzącym, autoryzowanym dokumencie o artyście, w którym mają się pojawić niepublikowane wcześniej materiały z prywatnego archiwum muzyka i jego rodziny spotęgowały moją euforię.
   
Cobain: Montage of Heck to poruszający obraz muzyka. Jest to podróż przez życie artysty od etapu dzieciństwa poprzez okres dojrzewania, do momentu aż stał się ikoną lat dziewięćdziesiątych. Oglądając film w jakiś sposób doświadczamy wrażliwości jaką emanował Cobain, o której wszyscy wspominali. Oglądając ten film rodzi się w widzu przekonanie, że tak wrażliwa osoba, świadoma swojej odmienności nie jest gotowa na sławę. Dokument jest bardzo przystępny ze względu na brak wypowiedzi mnóstwa osób a jedynie tych, które przyszły by na jego pogrzeb, nawet jakby był tylko sprzedawcą w sklepie. Wypowiedzi tych pięciu najbliższych osób przeplatają się z animacjami 
holenderskiego artysty łącząc się w niesamowicie spójny obrazek z narracjami Cobaina i jego muzyką pochodzącą z prywatnego archiwum. Ponadto ciekawym zabiegiem było ożywienie graficznych dzieł muzyka i jego licznych kolaży. W Montage of Heck widzimy różne oblicza artysty. Występuje Cobain zakochany i szczęśliwy, znudzony i zdołowany, ruchliwy i wykończony. Jedyną wadą filmu jest to, że dla kogoś kto przeczytał choćby jedną książkę o Nirvanie, Montage of Heck nie wniesie nic nowego. Film zainicjowany został przez córkę muzyka i ugruntował, to co możemy wyczytać w dostępnych wydawnictwach, pomijając oczywiście te wymierzone przeciwko Courtney Love.

Z okazji pojawienia się filmu na półkach sklepowych pojawiła się również płyta Kurt Cobain: Montage of Heck The Home Recordings sugerując, że jest to solowa płyta muzyka jak i soundtruck do filmu. Dla fanów artysty to pozycja niezwykle wyjątkowa. Dla zwykłych zjadaczy chleba kakofonia i śmieć. Sama płyta nie zanotowała wysokich sprzedaży i pochlebnych recenzji. Strona będąca przeciw wypowiada się za Cobaina mówiąc, że sam Kurt nie chciałby udostępniać takich nagrań. Ja głosu w tej sprawie nie zabiorę, bo nie mam takiego prawa. Dodam jedynie, że niektórzy zbytnio poczuwają się do bronienia jego nonkonformizmu, będącego jedynie połową postawy wypełnionej także konformizmem.


The Home Recordings to pozycja, jak wspomniałem dla wielkich fanów mających możliwość dzięki temu wydawnictwu poczuć więź z artystą, mając jednocześnie wrażenie, że dzieli się razem z nami swoją intymnością. Jak dla mnie jest to portal przenoszący do głowy Cobaina i jego pokoju lub mieszkania w Olympii. Niektóre pozycje na płycie dowodzą zamiłowania muzyka do rejestrowania kolaży i eksperymentów dźwiękowych stanowiących coś w rodzaju dzienników jakie prowadził Cobain lecz w formie dźwiękowej. Są to nagrania słabej jakości zarejestrowane „kaseciakiem” w domowych warunkach, więc jeżeli ktoś oczekuje od tej płyty pięknych i skończonych piosenek, lepiej niech zostanie przy Nevermind i zapętla sobie Polly. Podsumowując są tam covery, szkice szkiców utworów i przearanżowane kawałki takie, jak Do Re Mi czy Sappy, które w moich domysłach miały zająć jakieś miejsce na solowej płycie Cobaina albo przynajmniej pokazują jaki mniej więcej miałaby kształt.