wtorek, 1 listopada 2016

WARPAINT – HEADS UP


Dziewczyny z Warpaint, swoim trzecim albumem potwierdzają fakt, że są zespołem godnym uwagi. Nasuwa się tylko jedno, ale dla artysty ważne pytanie. Czy damski zespół od trzech albumów nagrywa ciągle to samo? Czy melancholijne nieco psychodeliczne i przestrzenne piosenki, wypełnione po brzegi delay’ami czy flangerami,  nie są powtórzeniem?

Warpaint

Kiedy posłuchałem The Fool zakochałem się w glosach dziewczyn, sposobie ich gry oraz w tym, jak operują brzmieniem. W tamtym czasie ta płyta brzmiała rewolucyjnie. Do tego stopnia zwariowałem na punkcie The Fool, że zakochałem się w każdej z osobna członkini Warpaint. Zawód pojawił się w momencie, kiedy Kalifornijki wydały swoją drugą płytę. 
Na wieść o trzecim długograju moja podnieta była równa zeru.

...atakajują trip - hopowe beaty uzbrojone w taneczność.

Serce na nowo mocniej zabiło już przy Whiteout - pierwszym utworze z najnowszego krążka Warpaint. Utwór od pierwszych dźwięków wpisuje się w estetykę The Fool. Od zespołu, który nagrał już trzecią płytę słuchacz pragnie rewolucji. Oczekiwania są poniekąd zaspokojone dzięki takim utworom jak Be your side, The Stall, So Good, gdzie atakajują trip - hopowe beaty uzbrojone w taneczność. Ten pierwszy brzmi, jak kawałek powstały w trakcie sesji do Dummy kultowego Portishead. To właśnie taneczny charakter, przeplatany gitarowymi brzdąknięciami gitar i rasowym pulsującym rytmem kreowanym przez Stellę Mozgawę wybudza uśpioną miłość do twórczości Kalifornijek.

...uzdolniona perkusistka uratowała zespół przed krachem powtarzalności.

Wsłuchując się w Heads up na specjalne wyróżnienie zasługuje perkusistka grupy. Jej połamane beaty w Dre doskonale uzupełniają delikatne aranże pozostałych instrumentów. Gdyby nie pulsujący rytm wprawnej Mozgawy, wszystko na tej płycie byłoby bezpłciowe i mdłe. Przykładem jest Don't wanna, w którym znajdujemy miejsce na wyciszenie, ale dzięki pulsowi nie zasypiamy z nudów. Zaryzykuję stwierdzenie, że to właśnie uzdolniona perkusistka uratowała zespół przed krachem powtarzalności. Tym bardziej należy się jej szacunek, ponieważ artystka w trakcie sesji nagraniowych miała kontuzję nogi, przez co zdana była tylko na dwie pałeczki a resztę bębnów i hi-hatów zastąpione beat maszyną.

...modliłem się, żeby reszta płyty nie była, tak nadziana mainstremem.

Najsłabszym momentem jest Heads up nie wywołujące ani endorfin ani poirytowania. Zwykły utwór, do którego przez lata przyzwyczaiły nas dziewczynyz z Warpaint. Zaraz za tytułowym dziełem znajduje się New song mający charakter radiowego singla na wakacje. Był to pierwszy song opublikowany w ramach promocji nowej płyty i tylko modliłem się, żeby reszta płyty nie była, tak nadziana mainstremem. Moje modlitwy zostały wysłuchane, bo więcej słabych momentów nie znajdziemy. Zaskakują z to akustyczne brzmienia będące trzonem piosenki, jak w przypadku balladowego Today dear i odrywającego od rzeczywistości Don't let go. Jest to, jeden z utworów wprowadzających w odległą rzeczywistość za sprawą właśnie transowej gitary akustycznej rozpostartej na kolażu przesterowanych gitar.   

czwartek, 29 września 2016

Kim Gordon funduje czarny mat – Murdered Out


Kim Gordon udostępniła swój nowy singiel. Znana szerzej z roli basistki w legendarnym Sonic Youth nagrała piosenkę pod własnym szyldem. Czy jest to zwiastun długogrającego wydawnictwa?

Murdered Out jest niespodzianką dla fanów i chyba dla samej autorki. Utwór powstał w wyniku współpracy producenta  Justina Raisena i Gordon. W nagraniu wzięła udział Stella Mozgawa(Warpaint), odpowiedzialna za nagranie perkusji.

Singiel artystki swój kształt zawdzięcza w dużej mierze producentowi, który posklejał w całość postrzępiony wokal Gordon, powstały w wyniku niewykorzystanych fragmentów sesji nagraniowych dla innego artysty, któremu Raisen i była członkini Sonic Youth pomagali. Całość brzmi dość interesująco i nowocześnie. Przybrudzone gitary świetnie zgrywają się z industrialnym beatem jaki funduje nam Stella, do tego ten wariacki wokal Kim Gordon  wciąga nas w brudne matowe zakamarki muzyki odrywając od połyskujących i cyfrowych brzmień.

Jak podaje sama artystka główną inspiracją do stworzenia tego utworu były samochody pomalowane na czarny, matowy lakier. Interpretacja przez Gordon trendu nazwanego właśnie Murdered Out odwołuje się do odrzucenia połysku – jako symbolu sukcesu, które wpełza do kultury w różnych dziedzinach dając nowy początek.

Czy świeży singiel Kim Gordon jest zapowiedzią czegoś większego? Mam szczere nadzieje, że tak, bo Murdered Out ma bardzo wyrazisty charakter. 

środa, 28 września 2016

Hołd dla delta blues - Jack White Acoustic Recordings 1998 - 2016




Jeśli ktoś oglądał film It Might Get Loud, na pewno pamięta scenę, kiedy Jack White z kawałka deski, butelki, druta i starej przystawki tworzy instrument. Udowadnia w ten sposób, że potrafi zagrać na byle czym, jednak ta scena jest też manifestem upodobań White’a do surowego i autentycznego brzmienia.
Jack White ze stuletnim Gibsonem L - 1

Jeśli ktoś oczekuje banalnego „The Best Of” z akustycznymi wersjami największych hitów Stripsów, Raconteursów, czy po prostu samego White’a, może spokojnie przestać się podniecać.

Jack White to artysta kompletny. Nie ogląda się na trendy nadając odpowiedni kurs dzisiejszej muzyce. Tradycje muzyczne Ameryki oprawia we własną ramkę wyrabiając sobie, swoje surowe i naturalne brzmienie.
O tym jaką wagę przywiązuje do bluesa możemy przekonać się słuchając najnowszego wydawnictwa muzyka. Acoustic Recodrings 1998 – 2016 to dwupłytowa kompilacja utworów ze wszystkich okresów twórczości artysty. Ułożona chronologicznie tracklista stanowi nieoczywiste podsumowanie kariery muzyka. Jeśli ktoś oczekuje banalnego „The Best Of” z akustycznymi wersjami największych hitów Stripsów, Raconteursów, czy po prostu samego White’a, może spokojnie przestać się podniecać. Owszem, usłyszymy piosenki ze wszystkich wcieleń muzyka, jednak jest to spójny zbiór będący ukłonem w stronę delta blues. Warto wspomnieć też o okładce płyty prezentującej muzyka wraz z Gibsonem L-1
(ponad stuletnim instrumencie) spopularyzowanym przez Roberta Johnsona – legendarnego gitarzystę delta blues. (Dodam od siebie, że życie Johnsona owiane jest intrygującymi legendami. Jedną z nich jest opowieść o zawiązaniu paktu z diabłem, aby zostać muzykiem.)

Wśród 26 kompozycji znalazło się miejsce na premierowe City Lights.  Utwór pochodzi z sesji nagraniowej Get Behind Me Satan. Niepublikowany wcześniej kawałek The White Stripes ma w sobie jakąś uroczą magię, za sprawą prostej i dość monotonnej struktury bardzo przyjemnie się go słucha. Do tego śpiew White’a wciąga w historię. 

Just One Drink, lekko przearanżowane brzmi bardziej surowo a przy tym lepiej niż na Lazaretto.

Pozostałe utwory nie są już nowościami. W przypadku Apple Blossom, I’m Bound To Pack It Up zastosowany został remix, przez który na pierwszym planie umiejscowiona jest gitara akustyczna i wokal.
Kilka piosenek doczekało się nieco innej aranżacji i miksu. Love is the Truth napisane na potrzeby reklamy Coca Coli wzbogacone zostało o pianino. Just One Drink, lekko przearanżowane brzmi bardziej surowo a przy tym lepiej niż na Lazaretto. Z repertuaru Raconteurs zaserwowano bluegrasową wersję Top Yourself i wzbogacone o damski wokal Carolina Drama ze zmienionym miksem.

Czyżby łzy świadczyły o tęsknocie za The White Stripes?

Jednym z głównych plusów tej kompilacji jest fakt, że utwory ze strony B, wydanych kiedyś singli White’a czy Raconterus pojawiły się na Acoustic Recordings 1998 – 2016 stajac się łatwiej dostępnymi, a dla niektórych nowoodkrytymi piosenkami. 

Poniżej polecam posłuchać emocjonalnego występu White'a w programie Jimmiego Fallona. Czyżby łzy świadczyły o tęsknocie za The White Stripes?


sobota, 17 września 2016

Nick Cave & The Bad Seeds - Skeleton Tree




Skeleton Tree bronić nie trzeba. Opisywanie kontekstu i okoliczności powstania najnowszego dzieła Nicka Cave and The Bad Seeds jest zbędne. Za sprawą niedopowiedzeń wywołanych niemocą twórczą artysty, intryguje i zastanawia

„W trakcie zaawansowanych prac nad Skeleton Tree, świat odbiegła informacja o śmierci piętnastoletniego syna Nicka Cave’a.”

W trakcie zaawansowanych prac nad Skeleton Tree, świat odbiegła informacja o śmierci piętnastoletniego syna Nicka Cave’a. Od tamtego czasu, ani razu nie wystąpił publicznie, aż do wyemitowanego jednorazowo w kinach, filmu One More Time with Feeling. Obraz przedstawia proces rejestrowania materiału na płytę.  Ponadto, jest też komentarzem tego co spotkało artystę. Odpowiada na pytanie, jak żyć z traumą wywołaną utratą bliskiej osoby. Film jest rodzajem listu do słuchaczy i jedyną formą  „promocji” mającą zastąpić koncerty, wywiady czy oświadczenia.




„Dająca się wyczuć w głosie muzyka, bezradność i próba pogodzenia się z losem zlewa się z drone’owymi grzmotami nastrajając i przygotowując na charakter pozostałych utworów.”

Najnowsze wydawnictwo Nicka Cave i zespołu The Bad Seeds otwiera singlowe Jesus Alone, z tekstem ledwo wyśpiewanym, czy momentami po prostu wyrecytowanym. Dająca się wyczuć w głosie muzyka, bezradność i próba pogodzenia z losem zlewa się z dronowymi grzmotami   w nie tyle co mroczny, a smutny twór .   W podobnym tonie jest Magneto. Ambientowe plamy dronów przeplatają się z wprowadzającym w trans wibrafonem, a do tego co kilka taktów pobudza nas gitara akustyczna.
Anthrocene jest kontynuacją tego co usłyszymy w Magneto jednak, tutaj dopadają swingujące uderzenia bębnów, nadające nieco jazzowego charakteru.

„Melorecytacja Cave’a jest genialnym posunięciem. Może to efekt rezygnacji z jakiejkolwiek ekspresji i niemocy twórczej jaka dopadła artystę podczas tworzenia płyty.”


Pozostałe utwory wyzbywają się chropowatego brzmienia na rzecz melodyjności wyjętego rodem z lat ’80 czego przykładem jest Rings of Saturn. Wykorzystany Wurlitzer nadaje całego balladowego charakteru i choć utwór wydaje się być lekki, to ładunek jaki niesie ze sobą jest olbrzymi. Melorecytacja Cave’a jest genialnym posunięciem. Może to być efektem rezygnacji z jakiejkolwiek ekspresji i niemocy twórczej jaka dopadła artystę podczas tworzenia tej płyty.
Girl in Amber daje niesamowite wrażenie zrozumienia tego człowieka. Słychać jak Cave z każdą zwrotką rozpada się na kawałki załamując swój głos. Leci równią pochyłą w dół emocjonalnej czarnej przepaści. Akompaniament wibrafonu i wurlitzera nadaje pozaziemskiego tonu, kreując w głowie obraz przestrzeni, w której znajduje się ludzka energia pozbawiona ciała. Utwór niesamowicie działa na wyobraźnie. Dla mnie to najbardziej wiarygodny i prawdziwy kawałek jaki kiedykolwiek słyszałem.
Twór zrodzony z boleści duszy artysty ma potencjał „popowo-piosenkowy”, a I need You jest tego dowodem. Jest tak zaaranżowany, że w żadnym stopniu piosenkowość nie drażni ani a wręcz udowadnia, że Cave jest muzykiem kompletnym i potrafi tworzyć wspaniałe ballady wyciskające łzy. W Distant Sky po raz kolejny wysyłani jesteśmy gdzieś gdzie ludzka energia krąży we wszechświecie.

"…Cave’owi zabrakło siły artystycznej.”

Skeleton Tree jawi się jako twór podyktowany pod stan emocjonalny Cava. Stąd też towarzysząca mi myśl, że ten album jest niedokończony. Obecne są niedopowiedzenia, Cave czasami mija się z muzyką, a wydanie leżące na półkach sklepowych tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Cave’owi zabrakło siły artystycznej. To jaki ostatecznie ma kształt ten twór, nie jest jego wadą a największym plusem. Niekoniecznie swoją frustracje, ból, czy coś co nas gryzie musimy wyrazić krzykiem, płaczem czy banalnym smutkiem. Czasami więcej wyraża cisza. Ciszą, którą dla mnie jest Skeleton Tree. 


piątek, 29 kwietnia 2016

PJ Harvey : The Hope Six Demolition Project


PJ Harvey stanowczo wyraża swoje stanowisko wobec niesprawiedliwości społecznych, nie będąc przy tym karykaturą samej siebie. Ważne, że nie ociera się o hipokryzję, co dotyczy wielu artystów opowiadających się za sprawiedliwością oraz pokojem na świecie.

PJ Harvey 
Dawno temu, wertując dzienniki Kurta Cobaina trafiłem na listę z jego ulubionymi albumami, znalazło się tam Dry. Surowość jaką emanuje pierwsza płyta PJ, zawładnęła na dobre moje serce i ukształtowała fascynacje muzyczne. Nie ukrywam, że Dry i nagrane z Albinim - jeszcze surowsze - Rid of Me mają miejsce honorowe w mojej płytotece. Późniejsze dokonania artystki są mi mniej lub bardziej znane. Warto wspomnieć o jej współpracy z takimi artystami, jak Tom York czy Nick Cave.

The Hope Six Demolition Project rodziło się bardzo długo choć zostało nagrane w tym roku. Jedną z ciekawostek jest niekonwencjonalne podejście do sesji nagraniowych. Na własne oczy można było być świadkiem rejestrowania w Londynie najnowszej płyty PJ. Mnie jednak z całej tej magicznej otoczki urzekło jej podejście do zawartości swojej muzyki. Artystka odwiedziła Afganistan, Kosowo i Washington. Życie tych miejsc wypełnione po brzegi społeczną niesprawiedliwością, przecedzone przez filtr pisarski PJ zaowocowało jej tomikiem poezji, który najpewniej jest częścią The Hope Six Demolition Project.   „Kiedy piszę piosenkę, wizualizuję sobie cały obraz. Widzę kolory, porę dnia, nastrój, zauważam zmianę świaatła, poruszające się cienie, wszystko w jednym obrazku. Zbieranie informacji z drugiej ręki, nie było tym, o czym chciałam pisać. Chciałam poczuć powietrze, glebę i spotkać ludzi z krajów, którymi byłam zafascynowana” – mówi artystka.


Album w swoim brzmieniu nie ma prawa być oczywisty ani wyrazisty. Gitara osadzona jest w towarzystwie dęciaków, czasami gitary elktrycznej oraz masą innych instrumentów. Wokalowi towarzyszą liczne chórki wyjęte rodem z gospel, dające się wyłapać w The Comunity of Hope. Muzykalnie utwory mają amerykański charakter.  Znajduje się tu miejsce nawet na bluesa wyczuwalnego w Chain of Keys i The Ministry of Social Affairs. A Line in the Sand jest największym zaskoczeniem ze względu na to, że brzmi jak połączenie folku z indie popem. Największy urok w tym utworze, wywołuje klarnet barytonowy rzucający swój cień na całość. 
Ta płyta jest niesamowitym przykładem, jak powinny wyglądać piosenki mające nieco więcej instrumentarium. Ilość tego wszystkiego nie przytłacza w następstwie nie doszukamy się zbędnych dźwięków. Najlepszą cechą tej płyty jest łagodność a wydobywające się dźwięki z instrumentów łączą się w jedność oblewając piosenki złudzeniem, o ich absurdalnie prostej konstrukcji i melodii. Odczuwalny liryczny klimat odziany jest w swego rodzaju zadziorność. Z intonacjI artystki wybrzmiewa mnóstwo nadziei, bólu i protestu. Ukoronowaniem tego wszystkiego jest Dollar, Dollar. The Orange Monkey jest tą piosenką, którą po przesłuchaniu płyty słucham jeszcze raz. Szczerze nie mam pojęcia dlaczego akurat ona, ale urzekła mnie swoją zwiewnością, baśniowością i dającym się wyczuć protestem wypływającym z charakteru całej płyty i jej treści. 

czwartek, 31 marca 2016

Post Pop Depression - berliński powrót



Post Pop Depression
Płyta Post Pop Depression zaskakuje swoją formą i jakością co klasyfikuję ją jako bardzo dobrą pozycję w dorobku Popa. Tak dobrą, że aż można pokusić się o stwierdzenie jakoby była następcą sztandarowej twórczości ojca chrzestnego punka rocka jaką jest The Idiot.

Do niedawna byłem zdania, że gwiazdy rocka nie powinny się starzeć. Ze względu na swoją nieporadność wobec natury i czasu stają się karykaturami samych siebie, czego przykładem mógł być Elvis albo Axl Rose czy 90% polskich „superstars” muzyki rockowej.
Mój stosunek do starzejących gwiazd zmienił się, kiedy to Bowie wydał Blackstar – wtedy pomyślałem, że chłop ma klasę jakiej brakuje reszcie, po czym dwa dniu później umarł. Zacząłem się bardziej zastanawiać na ten temat i skojarzyłem Patti Smith, Ozziego czy choćby Iggy’iego Popa, którzy mimo wieku trzymają klasę.
               Ten ostatni podobno żegna się ze światem  muzycznym, nagraną z Joshem Hommem (Queens of the Stone Age, Eagels of Death Metal), Deanem Fertitą (Queens of the Stone Age, The Dead Weather)  i Mattem Heldersem (Arctic Monkeys)  płytą Post Pop Depression. Świat zelektryzowała niespodziewana informacja o wydaniu siedemnastego krążka artysty zbiegającej się z premierą singlowej Gardeni.
Nie ma co ukrywać, że jest to album kojarzący się z pierwszymi dokonaniami Popa nagranymi w Berlinie, do którego został ściągnięty przez samego Bowiego.
               Mimo berlińskiego charakteru Post Pop Depression, muzycy Queens of the Stone Age ulepili twór trafiający do ludzi pragnących czegoś klasycznego i starego w swoim brzmieniu oraz tych, którzy lubią zaczerpnąć odrobinę nowoczesności zupełnie jak w ...Like Clokcwork (ostatni album Queens of the Stone Age). Od razu słychać, że wspomniani muzycy mieli bardzo duży wpływ na kształt brzmienia każdego utworu.
Na najnowszym krążku znajdują się takie przeboje, jak Gardenia, Break into your Heart czy mój ulubiony numer Paraguay, które mogą zapewnić Iggiemu godne postrzeganie jego starości przynajmniej przeze mnie jako fana i ugruntują dość mocną już i tak pozycję w świecie muzyki.
Jestem pewny że Post Pop Depressoin znajdzie się w stałym zestawie płyt do, których będzie się wracało jak do tych ulubionych, a wszystko dla poczucia zadziorności i stonerowskiego luzu emanującego z najnowszej płyty Iggiego.

sobota, 12 marca 2016

O tym co się słuchał a nie pozornie wygrało - the end.


Ze względu na możliwość wymieniania po kolei płyt i artystów którzy mnie uwiedli w zeszłym roku trzeba, to kończyć jednym konkretnym wpisem zbierających garstkę tego, co dobre i lubię. Druga i ostatnia część, O tym co się słuchało a nie pozornie wygrało!

W dwa tysiące czternastym wybrałem się na koncert kapeli, która przedstawiała swoją twórczość jako niewydane kawałki Cobaina. Pomyślałem, że muszę iść i to sprawdzić. Okazuje się, że chłopaki z Marylin Nomore są świetnym przykładem na to, że twórczość wydająca się kopią czegoś co już istnieje wcale nie musi nudzić. W ich twórczości istnieje jakiś totalny, niezrozumiany dla mnie paradoks, bo słysząc ich na koncercie pierwszą myślą  było faktycznie porównanie do Nirvany i to z czasów Bleach, ale kawałki Marylin Nomore są ich kawałkami i w żaden sposób nie są banalną kopią zespołu z Seattle a wręcz znakomitym przedłużeniem gatunku. Ich Ep-kę znalazłem dopiero w zeszłym roku a to co było na koncercie to już inna sprawa…

Wśród nowości z 2015 roku miodem dla ucha było i jest The Pale Emperior Mansona. Marylinowi posłużyła zmiana gitarzysty i nagrali wspólnie coś co jest dojrzałe. Skończył się satanistyczny pastisz, w którego miejsce wskoczył przebojowy blues w oryginalnej formie jaką ulepił Manson wraz z muzykami. Jego ostatnia płyta pokazała, że chłop ma klasę, smak i pomysł na nowe muzyczne ja.
Moore swoim The Best Day zabiera świadomość człowieka jak najdalej od ciała. Post-apokaliptyczny charakter przypomina mi trochę twórczość R.E.M..  Minusem nie raz jest długość powtarzanych pętli w piosence co z czasem bardzo nuży, ale tak to jest w alternatywie. Albo kawałki są mega krótkie i trwają dwie minuty albo najmniej mają po pięć minut.

Na szczególną uwagę zasługuje kilkanaście utworów udostępnionych na Bandcampie przez samego Johna Frusciante. Pałam miłością do jego nowych eksperymentów dźwiękowych, w których występuje gitara i on jako John Frusciante. Według mnie Fru tworzy coś ponad wszystko. Wiem, że są ludzie, którzy nie potrafią tego słuchać i zrozumieć jego twórczości odkąd wydał PBX Funicular Intaglio Zone. Do mnie te Rolandy bijące z szybkim tempem, syntezatory i ta cała otoczka synthpopowa nawiązująca do lat osiemdziesiątych uderza prosto w mój czuły punkt. Powoduje, że na nowo ekscytuję się muzyką. Jak dla mnie ten człowiek stworzył swój niepowtarzalny styl jako artysta. Ciężko nawet określić tę muzykę jednak czuć w niej szczerość, uczucia jakie zostały przelane z jej pomocą.

Moim sercem zawładnęła płyta Jamiego xx znanego z zespołu The xx. W In Colour najbardziej spodobał mi się ten luz płynący z utworów zawartych na tej płycie. Przy Loud Places – moim faworycie z tej płyty – łzy ze wzruszenia napływają mi do oczu. Jest coś co ujmuje po prostu człowieka i już. Rzecz ma się tak samo z teledyskiem Daughter do utworu Doing The Right Thing.  Wracając do Jamiego, facet wydał znakomity poprawiacz humoru, ale nie jakiś głupiutki tylko zmuszający myślącego człowieka do pewnej refleksji.

Z serii elektroniki popowiej zeszłego roku bardzo przypadła mi do gustu płyta Sea You Later The Dumplings. Duetu bardzo młodych, zdolnych i dobrze wyglądających artystów. Krążek nie jest nudny. Najbardziej mi się podoba to, że każdy utwór jest inny i kreuje swój własny świat. Cała płyta jest jakby uniwersum tych wszystkich światów łącząc je w jedną kupę przy czym nie zlewając się w jedną banalną całość. Z ciekawością będę obserwował dalsze poczynania tych młodych muzyków z talentem, który ja im totalnie zazdroszczę.

Albumem towarzyszący mi od zeszłego roku jest też Abyss , którego recenzje pojawiła się na moim blogu. Przestrzeń i ciągnące się błotniste brzmienie gitary jest bardzo nastrojowe w połączeniu z baśniowym śpiewem artystki. Mocno wpływa na percepcję i przeogromnie inspiruje.

Z perspektywy czasu zawiedziony jestem płytą Dodge and Burns za swoją przeciętność. Rzadko wracam do krążka The Dead Weather. Z drugiej strony co tak mocno zdefiniowany zespół może zaproponować innego? Mam nadzieję, że za jakiś czas dowiemy się i dostaniemy muzykę zespołu White’a i spółki w nowej formie stanowiąc dla nas zaskoczenie!


Zeszły rok był owocny w dobre płyty i debiuty. Dużo można by wymieniać, u mnie kolejność jest przypadkowa i to że wymieniłem tych artystów nie ma żadnego znaczenia. Zabrakło w tym wpisie Deafheaven,  Beachhouse, Killing Joke, Mgły, JAAA! i wielu innych artystów i ich dzieł zasługujących na znacznie więcej niż moje słowa w tym najbardziej opiniotwórczym blogu świata. Niestety w nieskończoność, tak nie można pisać więc po prostu sprawdźcie to i owo i zadajcie sobie pytanie czy w muzyce i naszych gustach muzycznych jest klucz i do czego jest nam on potrzebny?

czwartek, 4 lutego 2016

Kurt Cobain - idol kakofonistów? - O tym co się słuchało, a nie co pozornie wygrało!








Nirvana – największy zespół ostatnich trzydziestu lat. Śmiem twierdzić, że za dziesięć lat i więcej, nadal będzie to największy zespół ostatnich dekad. Wśród dzisiejszej papki jaką funduje nam show biznes nie ma mowy na takie zjawisko jak Nirvana. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Dzisiaj, to artysta musi się dostosować do rynku i stać się produktem, aby grać koncerty na pełnych stadionach. Są oczywiście wyjątki będące kreatorami rynku. Są nimi szczęściarze i czołowe postacie muzyki, które zrobiły karierę przed światowym komercjalizmem.  Drugim powodem jest stała rotacja zrzucająca z piedestału „gwiazdy” zastępowane nowymi i „świeżymi” twarzami powielając schemat poprzedników.

Kurt Cobain to mój ulubieniec a Nirvana i jej muzyka uderza prosto w serce, umysł i wypełnia każdy fragment mojego ciała. Twórczość Cobaina jest czymś co sam bym chciał stworzyć i co uwielbiam słuchać. Melodyjność i lekkość, połączona z brudnym ołowianym brzmieniem i krzykiem uderza prosto w mój gust. Do tego dochodzi wrażliwość, charyzma jaką emanuje sam Cobain i jego muzyka, z którą się utożsamiam. Ikonie grunge poświęciłem pół swojego życia, ucząc się jego piosenek, czytając teksty poświęcone każdej cząstce jego życia, oglądając koncerty i filmy. Swoją fanowską obsesję postanowiłem wykorzystać do napisania pracy naukowej wymaganej do ukończenia studiów. Mój wybór zakończył się szczegółowym analizowaniem wszystkiego co dotyczyło Cobaina. Wertowanie książek po nocach, przemierzanie internetowej otchłani w celu zebrania materiałów na moją pracę dyplomową. Towarzyszyło temu wszystkiemu ogromne podniecenie, natomiast wieść o nadchodzącym, autoryzowanym dokumencie o artyście, w którym mają się pojawić niepublikowane wcześniej materiały z prywatnego archiwum muzyka i jego rodziny spotęgowały moją euforię.
   
Cobain: Montage of Heck to poruszający obraz muzyka. Jest to podróż przez życie artysty od etapu dzieciństwa poprzez okres dojrzewania, do momentu aż stał się ikoną lat dziewięćdziesiątych. Oglądając film w jakiś sposób doświadczamy wrażliwości jaką emanował Cobain, o której wszyscy wspominali. Oglądając ten film rodzi się w widzu przekonanie, że tak wrażliwa osoba, świadoma swojej odmienności nie jest gotowa na sławę. Dokument jest bardzo przystępny ze względu na brak wypowiedzi mnóstwa osób a jedynie tych, które przyszły by na jego pogrzeb, nawet jakby był tylko sprzedawcą w sklepie. Wypowiedzi tych pięciu najbliższych osób przeplatają się z animacjami 
holenderskiego artysty łącząc się w niesamowicie spójny obrazek z narracjami Cobaina i jego muzyką pochodzącą z prywatnego archiwum. Ponadto ciekawym zabiegiem było ożywienie graficznych dzieł muzyka i jego licznych kolaży. W Montage of Heck widzimy różne oblicza artysty. Występuje Cobain zakochany i szczęśliwy, znudzony i zdołowany, ruchliwy i wykończony. Jedyną wadą filmu jest to, że dla kogoś kto przeczytał choćby jedną książkę o Nirvanie, Montage of Heck nie wniesie nic nowego. Film zainicjowany został przez córkę muzyka i ugruntował, to co możemy wyczytać w dostępnych wydawnictwach, pomijając oczywiście te wymierzone przeciwko Courtney Love.

Z okazji pojawienia się filmu na półkach sklepowych pojawiła się również płyta Kurt Cobain: Montage of Heck The Home Recordings sugerując, że jest to solowa płyta muzyka jak i soundtruck do filmu. Dla fanów artysty to pozycja niezwykle wyjątkowa. Dla zwykłych zjadaczy chleba kakofonia i śmieć. Sama płyta nie zanotowała wysokich sprzedaży i pochlebnych recenzji. Strona będąca przeciw wypowiada się za Cobaina mówiąc, że sam Kurt nie chciałby udostępniać takich nagrań. Ja głosu w tej sprawie nie zabiorę, bo nie mam takiego prawa. Dodam jedynie, że niektórzy zbytnio poczuwają się do bronienia jego nonkonformizmu, będącego jedynie połową postawy wypełnionej także konformizmem.


The Home Recordings to pozycja, jak wspomniałem dla wielkich fanów mających możliwość dzięki temu wydawnictwu poczuć więź z artystą, mając jednocześnie wrażenie, że dzieli się razem z nami swoją intymnością. Jak dla mnie jest to portal przenoszący do głowy Cobaina i jego pokoju lub mieszkania w Olympii. Niektóre pozycje na płycie dowodzą zamiłowania muzyka do rejestrowania kolaży i eksperymentów dźwiękowych stanowiących coś w rodzaju dzienników jakie prowadził Cobain lecz w formie dźwiękowej. Są to nagrania słabej jakości zarejestrowane „kaseciakiem” w domowych warunkach, więc jeżeli ktoś oczekuje od tej płyty pięknych i skończonych piosenek, lepiej niech zostanie przy Nevermind i zapętla sobie Polly. Podsumowując są tam covery, szkice szkiców utworów i przearanżowane kawałki takie, jak Do Re Mi czy Sappy, które w moich domysłach miały zająć jakieś miejsce na solowej płycie Cobaina albo przynajmniej pokazują jaki mniej więcej miałaby kształt.










czwartek, 28 stycznia 2016

Zwierzenia Kakofonisty!

Poniższy tekst zapowiada nowy, mały cykl tekstów o tym co się słuchało, a nie co pozornie wygrało!

Okres dzielenia się wrażeniami minionego roku mamy już za sobą. Pokładane nadzieje na ten nowy wciąż kwitną.  Czekają nas niesamowite koncerty (w naszym kraju) super grup takich jak RHCP, Black Sabath i Death Napalm itd. W tym roku doczekamy się również koncertu Guns’n’Roses.  Pop nagrywa z Hommem... Dzieje się!

Mój poczytny blog poświęcony muzyce odcina się od tego typu zabiegów, jak ustalanie kogo płyta była najlepsza w tym roku. Muzyka, sztuka, kultura to nie wyścig. Artystom zapewne również nie chodzi o bycie na pierwszym miejscu w jakimś rankingu pitchforka czy Rolling Stone, tylko o oddanie siebie w muzyce i odtworzenie tego co w głowie, duszy i sercu gra. Tak powinien myśleć artysta. Nie mnie jednak to oceniać. Artysta ze mnie żaden, spec od muzyki też. Grafoman i kakofonista - tak.

Nie mam zamiaru powielać schematu, gazet i portali poświęconych muzyce, które wskazują palcem co zasługuje na podium a co nie, mając swoich czytelników za debili a twórców za konie wyścigowe. Wielcy znawcy, którzy prześcigają się w opiniach o nagranych materiałach idą w banał, powtarzając je po sobie nawzajem. Bez brawury i szczerego opisania muzyki. 

Po długim czasie przerwy postanawiam sobie na nowy rok, że nie będę taki jak, cała reszta świata fonograficznego, że będę odważniejszy i pisał z serca o niej, taka jaka jest. Pisał, jak kochanek o swojej kochance, jak mąż o swojej upierdliwej żonie. Chcę mieć tą wolność jaką zbudował sobie David Bowie. To on zaszczepił we mnie uczucia i percepcję za pomocą, której patrzę na wszystko co mnie otacza. Mogę być kim chcę i szukać czegoś nowego. Nie powtarzać tego co istnieje.


Czytając te wszystkie podsumowania w gazetach i na portalach, zadałem wewnątrz siebie pytanie, jakby wyglądał ranking stworzony przeze mnie. Długo główkowałem i takową listę zbudowałem. Po ciągłych roszadach i zmian miejsc postanowiłem, że jebie mnie to, kto jest na pierwszym miejscu i po prostu napiszę co mi się spodobało w ubiegłym roku i przy jakich płytach włos się jeżył. Nie będą to jedynie nowości. 
Prezentacja ociera się o hipokryzję, ale nie jestem wstanie przesłuchać całej muzyki świata kumulującej w sobie niezwykłe zbiory dźwięków mając nadzieję trafić na nie prędzej czy później.