Nie mam Villains. Jest za czym płakać czy nie?
Na dniach odbyła się premiera nowej
płyty Queens of the Stone Age – Villains.
Chciałbym to świętować rozrywaniem folii ze swojego egzemplarza i patrzeniem
jak płyta kręci się na talerzu. Może kiedyś… Tymczasem, czy w ogóle warto mieć
ta płytę w swoich zbiorach? Na nowy album
czekałem bardzo niecierpliwie, bo …Like
Clockwork jest w moim topie osobistym. Od wydania tego nasyconego
melancholią i bluesowym groovem albumu minęły cztery lata. W tym czasie Homme
pomógł Popowi przy Post Pop Depression. Współpraca wyszła znakomicie. Powyżej
moich oczekiwań, co sprawiło niespodziankę i zaostrzyło apetyt na płytę Queensów. Z rzeczy ciekawszych, dotyczących
zespołu jest jeszcze projekt Troy’a van Leeuwena, który ostatecznie pokazuje ja
dzisiaj metal może brzmieć. Zespół przede wszystkim oczarował mnie genialną interpretację Roads.
Obrzęd samozadowolenia został
zachwiany. Niestety. Koniec ze stanami euforii i masową produkcją hormonu
szczęścia przy odsłuchu płyt, na które czeka się długimi latami. Nie chodzi
tylko o nowości, ale i premiery życiowe. Winyle zebrane ze świata, nowe, stare,
kultowe, nie kultowe, jeszcze nie kultowe. Niech będą też i kompakty, jednak
one tak samo, są poza moim zasięgiem.
Pozostała wersja bieda i korzystanie ze streamingu za 19,99 miesięcznie,
które poza niską ceną i szybkim dostępem do muzyki gdziekolwiek bym nie był,
nie ma nic, dzięki czemu człowiek traktuje słuchanie muzyki jak religijny
obrzęd. Wieje nudą, która pustoszeje moje trzewia. Szukając jakiegoś pozytywu w
tej sytuacji z jednej strony dziękuję tym panom w czarnych golfach z łysinką na
czubku głowy i okularami w rogowych oprawkach. To dzięki nim w ciągu sekundy
mam na telefonie wyśnioną piosenkę i wszystkie premiery. Tak się zmienia
dzisiaj świat. Technologią. Żadnym tam mądrowaniem się na forum czy wciskaniem
komu się da swoich postaw życiowych i światopoglądu. Tak samo jest z nową płytą
Queensów. Nie jest to co by się
chciało, ale jak już jest to się dobrze słucha. Zrobili coś na dzisiejsze czasy
odświeżając gitarowe skamieliny. Nie zwiastują apokalipsy politycznym
przekazem. Czerpią garściami z przeszłości, godnie wymyślając coś nowego. Są
poniekąd jak Ci panowie w golfach, jednak czy sami się w nie ubrali, czy Mark
Ronson zrobił z nich, mówiąc językiem internetów, starter pack festiwalowego
zespołu ?
Słucham, słucham i słucham. Nóżka
tupie, ale nie w tym kontekście w jakim można było się spodziewać. Tak,
potwierdza się to, co wypisują wszyscy i z czym się afiszuje Homme. Machanie
biodrami, przeplatanie nogami i wymachiwanie rękami przybierając różne figury,
zupełniej jak Michael Jackson. To właśnie można robić przy muzyce z nowej płyty
Queens of the Stone Age. Wydawać się może, że muzycy polecieli po bandzie i
trochę tak jest, zwłaszcza w ciągłym podkreślaniu cudownych właściwości tańca. Mając
to żenujące PR-owe ględzenie z tyłu głowy nie żałuję braku winyla.
Villains na pozór jest wymagające,
trzeba otworzyć głowę by ją pokochać. By chcieć winyla. U mnie bywało z tym
różnie raz chciałem raz nie. W momencie, kiedy jedno wydawało się prawdziwe,
drugie leciało do śmietnika. I na odwrót. Rotacja była tak szybka, jak pełne
obroty sprawnie zakręconego fidget spinnera.
Na płycie nie brakuje ejtisowych syntezatorów, które atakują już w ambientowym
intro Feet Don’t Fail Me. Początek zwiastuje dzieło niepokojące, z kroplą
estetyki witch house. Nic bardziej mylnego. Wszystko pryska, kiedy wchodzi
funkowa gitara z ciężkim groovem bujającego basu. Po pierwszym kawałku jestem
gotowy włączyć na swoim koncie opcję zaciągania debetu i iść po winyla. Ciśnienie
trochę opada przy singlowym The Way Used To Do, z którym oswoiłem się już kilka
tygodni temu. Suchy, płaski fuzz gitary i wyklaskany rytm może się okazać
hymnem wszystkich przyszłorocznych błotnistych festynów. Taneczny, z ciekawą
dynamiką i rytmem, który pobudza obszary mózgu odpowiedzialne za wyginanie
ciała do muzyki. Ot cały sekret podkradziony od ZZ TOP. Muzycy czerpią
garściami z przeszłości, mimo nowoczesnej formy. Nie brakuje czytelnych
odniesień do mistrzów. Choćby wokalne przywołana Davida Bowiego w rytmicznym
Domesticated Animals. Z kolei Hideaway mam wrażenie, że jest dziełem Ronsona
współpracującego niegdyś z Amy Winehouse, którą słyszę, w tej linii wokalnej. Szczególnie, kiedy
Homme wyśpiewuje Catch the keys, take the wheel and drive, for a while. W którymś momencie człowiek zaczyna
być po prostu zaintrygowany tym co się dzieje na Villains. Ciekawośc pojawia
się w Fortress, będące czymś w rodzaju efektu Benjamina Buttona, który urodził
się jako stary a umarł jako niemowlę. Utwór ewoluował z motyla do poczwarki.
Brzmienie zmieniło się z pudrowo- różowego ejtisu do balladowego, pustynnego
stonera. Wśród nowych piosenek nie brakuje post punkowej zadziorności, którą
słychać w Head Like a Haunted House. Nie ma co ukrywać, że panowie podjęli
ryzyko nagrywając taką płytę. Dziś już wiadomo, że się opłaciło, jednak było
blisko by stać się podróbką zespołów podrabiających samych siebie. Nie wiele im
brakuje, aby otrzeć się o Muse albo nawet nowe RHCP. Jakimś cudem wychodzą z
tego cało. W Un-Rebornn Again odbywamy mimo wszystko interesującą podróż
gatunkową zaczynającą się od synthowych pejzaży, przebiegającą przez garażową
przestrzeń kończąc na eleganckiej, saksofonowej solówce. Na zakończenie
pozostało najbardziej klasycznie brzmiące i zeppelinowskie The Evil Has Lanted
i balladowe Villains of
Circumstances, które po raz pierwszy zaprezentowane zostało na Meltdown Festival
w 2014. Utwór był zdecydowanie krótszy i zaaranżowany na gitarę akustyczną.
Ostatniej piosence zdecydowanie najbliżej do …Like a Clockwork i szczerze moje
oczekiwania zostały zaspokojone tą piosenką. Tego się spodziewałem jednak
Queensi zaskoczyli kolejny raz.
Villains
na pozór nie jest łatwą płytą zwłaszcza dla kogoś kto miał jasne oczekiwania po
tej płycie. Nie jest to płyta dla ortodoksów gitarowych, którzy oczekują od
zespołu grania dawno odkrytych riffów, zagranych miliard razy od tyłu, przodu i
środka. Ja sam długo się szarpałem z nią i ostatecznie stwierdziłem, że chcę tą
współczesną wersję The Idiot. Nie ma co ukrywać. Swoje piętno na tej płycie odcisnął
też Mark Ronson, przez co Queensi będą jednym z elementów starter packu
festiwalowego line up na przyszły rok.