One
More Time with Feeling jest jednym z tych filmów, który po obejrzeniu
dręczy. Człowiek jeszcze długo po
myśli o tym, co zostało opowiedziane. Nawet
podczas snu temat nie odpuszcza. Film wcześniej ze dwa dni gościł na ekranach
kin w Polsce. Niestety, mi nie udało się pojawić w kinie na kejwie, dlatego emisja filmu na HBO była
ostatnią deską ratunku. Skorzystałem i teraz mój ból wynikający z absencji na
tym majstersztyku zwielokrotnił się do nieskończoności! Od teraz obiecuje
sobie, że wszystkie premiery muzyczne spędzam w kinowym fotelu.
W związku ze śmiercią jednego z synów,
Cave chciał uniknąć kontaktu z mediami, jaki obowiązuje przy promocji nowej
płyty. Nikt, kto ma serce i nie przelicza swoich przeżyć na pieniądze, nie chce
opowiadać o traumie obcym ludziom rozdrapując swoje rany setki razy. Okej muzyk
opowiada o tym, co się zdarzyło poprzez Skeleton Tree i w filmie dokumentującym
proces nagrywania ostatniej płyty.
W filmie widzimy artystę, który jest
gdzie indziej. Ciałem i duchem odlatuje. Otoczenie wydaje się dla niego mało
istotne. Dość szczególnym momentem jest scena, w której próbuje nagrać wokal do
jednego z utworów, jednak nie jest w stanie odtworzyć akordów. Ucieleśniła się
bezradność, zasłyszana na Skeleton Tree.
Okazuje się ze cichym bohaterem jest Warren pracujący przy efektach, syntezatorach,
kierujący zespołem, będący łącznikiem Cave’a z całą reszta ludzi w studio. To
on wspierał muzyka, ale tez nie naciskał. Wykazał się ogromnym ojcostwem nad
tym projektem.
Oprawa wizualna dopełnia dobitny odbiór
filmu. Dynamiczne ujęcia podczas nagrywania utworów, sprawiają wrażenie
jakbyśmy widzieli świat oczami ducha. Recytacje wierszy do przepięknych widoków
nadmorskiej miejscowości zanurzają widza w wyjątkowej aurze przez co w
skupieniu umysł opuszcza ciało. Reżysersko i wizualnie film jest
majstersztykiem. W dodatku czarno- biały obraz jest genialnym posunięciem. Sprawia
że to co mówi Nick Cave, jego żona, syn, czy Warren dociera do widza
bezpośrednio i dobitnie. Z reszta nie wyobrażam sobie tego filmu w kolorze.
Kreuje grobową i wymowna żałobę.
Film jest obowiązkowa pozycja dla fana muzyka,
to na pewno. Myślę, że nawet przeciętny Kowalski by się wciągnął, bo ten obraz,
to nie tylko komentarz dla świata ale opowieść o traumie, o tęsknocie, o tym że
coś od zawsze wisi w powietrzu. Jest to film, który w trakcie napisów końcowych
kontynuuje paraliż. Podpowiedz. Ostatnia piosenka (pierwsza w trakcie napisów)
mówi wszystko. Ciężko cokolwiek pisać, komentować dzieło z taką wymową, bo jakiekolwiek wnioski wysunęłoby się, brzmią w świetle
przekazu banalnie. Komentarz i analizy są tu zbędne.
Już wiem, co obejrzę w ten weekend na hbogo :) Nawet nie zorientowałam się, że go wrzucili do serwisu...
OdpowiedzUsuń