poniedziałek, 2 stycznia 2017

Lamentowe podsumowanie

LAMENTOWE PODSUMOWANIE ROKU




Piątka odpowiadająca za doświadczenia najbardziej wryte w psychikę, choć nie koniecznie uchodzą za jedyne Top 5 tego roku. Na horyzoncie wielkie nadzieje i radości, smutki i przykrości. Płyt wydanych w zeszłym roku, takich, do których będzie się wracało całe życie na szczęście pojawiło się sporo.   




Chyba trzeba trochę zwolnić i nabrać dystansu. Jako dzisiejszy dwudziestoparolatek po studiach, dających w naszej rzeczywistości materialnie nic, jestem wykończony zdobywaniem wszystkiego i niemocą zmiany tego, co jest poukładane. To wielkie nic, dające poczucie beznadziejności, zagubienia się w świecie i porażenia kulturowego jakiego doznałem wkraczając w dorosłość. Ten porządek zrobili rodzice i dziadkowie, którzy mieli co zmieniać i jak. Mam na myśli nie tylko swoich, ale wszystkich rodziców – dzisiejszych 40 –sto, 50 –cio i 60 – cio latków. Jestem skazany żyć w tym co wykreowali, aby przeżyć. Stworzyli sobie raj – widzę to. Samochody, satysfakcjonująca praca, dzieci po studiach, dom. Nie mam nic z tego, co oni zaczynali budować w naszym wieku. Tak, już słyszę kpiące głosy wieszczące, że milenialsom w zamian za ich wymyśloną wyjątkowość należy się wymarzona praca, uwaga wszystkich i dobra XXI wieku. Cały zeszły rok doprowadził mnie do totalnej bezradności, wstydu i wołania… Brak pomysłu, na to co dalej. Coraz głośniejszy krzyk z tyłu głowy „Witamy w świecie dorosłych!” przerodziło się w brak ambicji, zanik kreatywności i odtrącenie marzeń. Umysł zaczęła zalewać tęsknota za beztroską i wymazaniem obecnego obrazu świata. Pewnego dnia ból, strach, tęsknota przybierają swój rozmiar do wielkości wszechświata blokując możliwość wyrażenia tego, z czym nie możemy się pogodzić. Zamiast eksplodować stałem się czymś zawieszonym w tym zgiełku. W tym podsumowaniu i akapicie znajdzie się Skeleton Tree. To wystarczy.



Bycie „cool” jest niezwykle trudne. Przeważnie ludźmi zajebistymi są Ci, którzy nie zastanawiają się nad odbieraniem ich przez otoczenie. Robią swoje mając wyjebane, ale z klasą. Tworzą coś, co obecnie nie jest zauważane na ogromną skale, jednak wiadome jest, że to co pokazują, przekazują, kreują przetrwa i przeżyje niejedną młodość niczym w przypadku Roberta Johnsona, który doczekał się chwały 60 lat po zakończeniu swojego krótkiego żywota. Ogłoszono go królem gitary bluesowej. I tak to zwykle po śmierci jest. Ktoś kogoś ogłasza królem czegoś. Są wyjątki i są artyści będący jedną z twarzy ludzkości już za życia. Kimś kogo by się pokazało przybyszowi z innej planety. Osoby, którymi się chwalimy, że lubimy, słuchamy, znamy, są cool nieświadomie.
Takie po prostu są i przyszedł na nich czas. Są zagubione i ciągle poszukują, nadając kierunek zajebistości, bo są w tym szukaniu genialni.
Stwierdzenie, że coś jest cool jest względne. Każdy ma swój ideał, swoją estetykę, swój świat. W moim świecie wiele osób jest cool, są to przeważnie artyści.
Jako, że jest to moje podsumowanie zeszłego roku miano najbardziej cool zdobywa The Kills. Połączenie garażowego brzmienia z elegancką elektroniką daje efekt o jakim może wielu pomarzyć. Pomieszanie dzikości z opanowaniem. Nonszalancji z precyzją. Przeciwieństwa połączone w spójny twór, dając przepis na odświeżenie muzyki, gdzie gitara gra pierwsze skrzypce. Jeżeli miałbym powiedzieć jako dziennikarz muzyczny w jakim kierunku powinien iść powiedzmy rock (brzmi to sztampowo) to właśnie ten, który obrało The Kills na Ash & Ice. Alison i Jamie są ucieleśnieniem klasy, szaleństwa i zajebistości. Nie ma nikogo bardziej cool niż oni.  




Często myślę o śmierci. Powody do szczęścia mam, po prostu cierpię na ból istnienia. To jest uczucie w rodzaju niepogodzenia się z zasadami panującymi w życiu, jednocześnie poddając się tym zasadom, ponieważ będąc nonkonformistą według własnego uznania nie przeżyłbym chyba dnia. Czarna gwiazda. Potulny, jak baranek brnę więc w to bawienie się w życie, bo wyjścia chyba nie mam. Są Ci których kocham i nie chcę stracić… To ważniejsze… Pomaga muzyka… Sztuka… Tworzenie i pisanie, do którego często się zmuszam przez „weltszmerc”. Czuję, że stanie się tu kameralnie i intymnie a ja obnażę się przed Tobą. Moją pierwszą intymną myślą, której się wstydzę, to myśl o swojej śmierci. Stworzenia z niej czegoś więcej niż tylko śmierci. Stworzenia historii o treści równej a nawet lepszej niż życie. Znaczy nie! Już się nie wstydzę! Ktoś kto umarł w tym roku, uświadomił mi, że każdy, gdyby tylko miał możliwość, zaplanowałby swoją śmierć i całą otoczkę towarzyszącą odejściu z tego świata. Nawet wybranie ulubionej piosenki na pogrzebie, ubrań czy pisanie listu pożegnalnego to planowanie śmierci. Bowie za życia zmieniał świat z każdą płytą. Z tą ostatnią pokazał, że w sposób artystyczny można z godnością się z nią pogodzić. Pogodzić nie oznacza w tym kontekście przegrać, być słabym. Pogodzić czyli spojrzeć jej w oczy i żyć z nią. Podać jej rękę i przedstawić się, tak jak to zrobił Bowie. Powiedział: „Cześć, jestem David Bowie. Moja śmierć będzie moją sztuką, nie twoją.”. Zdecydowanie Blackstar to nie płyta zeszłego roku. Ta płyta będzie ważna do końca świata, nie tylko ze względu na geniusz artystyczny naszego kosmity ale na jej wymowę i jak wiele warstw ma, jak dużo jeszcze jest do odkrycia w niej. W tych słowach, w tej muzyce. Jak słucham Blackstar to mam wrażenie, że właśnie tam kryje się tajemnica życia, śmierci i wszechświata. Jak gdyby Bowie znał odpowiedź na pytania czysto egzystencjonalne.



Często sobie powtarzałem, że starość to stawanie się niedołężnym i robienie z siebie karykatury zwłaszcza jeżeli chodzi o gwiazdy muzyki. Ikony muzyki rozrywkowej nadające kurs muzyce, obyczajom i takim ludziom jak ja, powinny umierać młodo, nie starzeć się, a jak już, to usuwać się w cień. Dla nas młodych starość jest mało atrakcyjna. Kpimy z dziadów czujących się na dwudziestkę w towarzystwie dziewczyn szczupłych, z długimi nogami, ogólnie super ładnymi. Dziewczyny lubią dojrzałych facetów. Tacy są starzy. Młody dojrzały jest nudny… Mimo to i tak do pewnego momentu bałem się starości i tych głupich zachowań starych, kreujących się na witalnych i nienadgryzionych przez ząb czasu nadludzi. Okej, wiem ze sceny ciężko zejść, nawet jak nie ma się nic do powiedzenia a kasa się kończy, bo trzeba utrzymać dzieci ze swoich piętnastu małżeństw itd. Ledwo stoją, ale grać grają, to samo co dwadzieścia lat temu a nawet pięćdziesiąt. Chyba rozwodziłem się o tej starości już rok temu więc do rzeczy. Iggy Pop, facet dogadał się z trójką zdolnych młodych i czujących klimat. Wiedzieli jak wydobyć z Iggiego to co starość przykryła. Mam wrażenie, że Pop nagrywając PPD przeżył drugą młodość a starość niekoniecznie musi wyglądać karykaturalnie. Można być naprawdę spoko zajebistym jak Iggy, zaakceptować starość, zmarszczki i fakt, że ludzi obrzydzasz występując bez koszulki a następnie dobrać muzyków, którzy są nadzieją muzyki gitarowej naszych czasów i nagrać coś co się może równać z najlepszą płytą legendą. Kiedy go słyszę na tej płycie to nie chce być jak Homme – młody, zdolny tylko stary, z podwójną młodością i zajebistą aurą którą młodość nie zastąpi. Ta płyta czyni mnie odważniejszym przed obliczem czasu, bo wiem jaki chce być na starość.



Zeszły rok był naprawdę pokręcony. Albo zacząłem się bardziej interesować, albo informacje skuteczniej przebijają się przez mur mojej ignorancji. Sytuacja w Europie, na bliskim wschodzie staje się dla mnie niezrozumiała. Konflikty powstające w imię miłości, wiary, pokoju i jedności niosą ze sobą niezliczone ilości niepotrzebnych ofiar. Idee, które tak naprawdę zaprzeczają temu co się dzieje rozpalają wszystkie niesprawiedliwości społeczne i to przez nie mamy obraz ludzi uciekających przed wojną, biedą, chowających się w swoich domach, nie czujących się bezpiecznie, tam gdzie przeżyli do tej pory swoje życie. Wszystkie działania w imię religii, pokoju i dobrobytu obywateli walczących państw prowokują mnie do wyjałowionych pytań. Leżę z słuchawkami na uszach patrząc w sufit i wyobrażam sobie, że na ulicę wybiegają żołnierze, terroryści czy cokolwiek. Nagle dom, twoja ulica, miasto, kraj nie jest taki bezpieczny jak by się wydawał. Dezorientacja, niepokój, troska o życie Twoje i bliskich upodabniają mnie w tej wizji do cielaka zaganianego do zagrody. Przerażonego, tęskniącego za matką i bezsilnego wobec swojego oprawcy. Często kreuje sobie takie sytuacje w głowie i zastanawiam się co bym zrobił w obliczu takiego ataku. Nigdy nie jestem w stanie jasno odpowiedzieć co bym zrobił wydaje mi się to takie nierealne… A jednak. Dzieci, kobiety, młodzi mężczyźni i starzy na całym świecie muszą się mierzyć z wojną, niesprawiedliwością społeczną, biedą i głodem coś co trzeba chyba zobaczyć na własne oczy albo samemu przeżyć, żeby zrozumieć, jak wiele się ma mogąc spokojnie wyjść z domu. Tak proste rzeczy zrozumiałem, choć na pewno nie w stu procentach, po wysłuchaniu The Hope Six Demolition. Zaangażowanie Pj Harvey w treść tego albumu, niesie za sobą idee tego, by artysta pisał o tym to co zobaczy, by pisał o prawdzie niczym dziennikarz. Ta płyta jest dla mnie muzycznym reportażem a PJ uwierzę we wszystko. Prawdziwość tej płyty dokonała we mnie wewnętrznej zmiany i choć trochę pokazała mi pewien skrawek świata i rzeczywistości, który dotąd był pomijany właśnie przez moją ignorancje i maniakalny egoizm. Do tego warstwa muzyczna jakiej w życiu nie słyszałem zwala mnie z nóg. Te dęciaki, akcenty wyszarpane niczym z gospel albo bluesa, klaskanie i te chóry…





W tym roku pokładam wielkie nadzieje, specjalnie na tę okazje kupiłem sobie kalendarz książkowy. Niezwykły i piękny, do tego związany z muzyką. Zapisuje w nim plany i postanowienia a te są szczególnie ambitne. Mam nadzieję, że w tym  będę bardziej zdeterminowany. Misja bloga gdzieś się zatraciła. Nikt nie chce czytać chyba wysranych i specjalistycznych recenzji, więc będzie inaczej… Wspomniany kalendarz jest złoty w kościotrupy, wewnątrz czaszki, demony, wielowarstwowe pejzaże rozpościerające się na brodzie prawdopodobnie wikinga. Ozdobiony jest w ilustracje Zbigniewa Bielaka współpracującego z Gohst, Myhem. Ogólnie człowiek ilustrujący black metal i wszystko co jest do tego podobne. Chłop ma niezwykły talent a kalendarz dał mi dużo radości. Ja mam 94 egzemplarz a nakład liczy 500 sztuk więc warto chociaż sprawdzić i się zastanowić nad takim pięknym nabytkiem. 

zbigniewbielak.bigcartel.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz