Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dot hacker. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dot hacker. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 stycznia 2017

Anielski głos - zbawienie czy wada? Recenzja No3 - Dot Hacker


Pamiętam moje niedowierzanie kiedy okazało się, że chórki na I’m With You śpiewa facet. Zacząłem się zastanawiać, kim jest ten nowy gitarzysta „Redhotów”?  Wtedy poszła w ruch wyszukiwarka. Odkrywając jego kolaboracje z Johnem Frusciante, czy to jako wokalista, gitarzysta lub perkusista, za każdym razem robił wrażenie. W momencie gdy zobaczyłem, jak gra na bębnach w trakcie kameralnego koncertu Warpaint uświadomiłem sobie, że ten młody chłopak jest arcyutalentowany. Tak, wiem, na zachodzie to normalne, że muzyk potrafi grać na wszystkim, ale Klighoffer na każdym instrumencie ma wypracowany swój psychodeliczny styl.

Multiinstrumentalista, bo tak można nazwać obecnego gitarzystę Red Hot Chili Peppers, prawdziwą muzyczną naturę odkrywa w swoim zespole - Dot Hacker. Zachłyśnięty, tym co pokazał na pierwszym i drugim albumie odkryłem nieznany mi dotąd sposób intonowania, śpiewania i tego, jak może brzmieć muzyka.  Nie znam drugiego człowieka o takim stylu śpiewania. Wykorzystanie dźwięków gitar przetworzonych syntezatorami, surowe linie basowe, połamane i szybkie rytmy dają coś na kształt nieznanej figury.

Dot Hacker ma na koncie dwie płyty potwierdzające znakomitość i oryginalność zespołu. Przyszedł czas na wydanie trzeciej, tej najważniejszej dla zespołu stawiającego sobie za cel pozostać dłużej na scenie. O ile nagraniu debiutu nie towarzyszy presja, to z każdym kolejnym jest coraz większa, drugi album zazwyczaj jest podkręceniem swojej pierwszej płyty. Na trzeciej presja jest jeszcze większa , bo wypada pokazać coś nowego, żeby nie przynudzać, pokazywać progres i być nadal chętnie słuchanym.

Nᵒ3, jest zbiorem dziewięciu kompozycji trwających od niecałych czterech minut do prawie siedmiu, co jest zrozumiałe w tych alternatywnych kręgach. Na nowym krążku Kalifornijczyków dominuje niezrozumiały, dziwny, znerwicowany wokal Josha Klighoffera, czym dosadnie bombarduje w otwierającym płytę C-Section. Psychodeliczny wstępniak może przygotowywać na cyrkowo – wariacką podroż jednak okazuję się, że faktura tej płyty zaskakuje. Brit- popowe We’re Going jest przyjemną niespodzianką, zaspokajającą łaknienie anielskiego śpiewu Josha. Takie faktury wokalne w Dot Hacker, jest ich tajną broń rozkładająca na łopatki. Sam utwór jest bardzo lekki i przyjemny, nawet dla słuchacza gustującego w radiowych kawałkach. Momentami ta piosenka wpasowuje się w twórczość Johna Frusciante i całej estetyki zawartej w The Emparyan. Kolejne skojarzenia z Fru tym razem późniejszych dokonań z okresu Enclosure przywołuje w pewnym momencie Apt Mess, naznaczony postapokaliptycznością i aromatyzowanym drumandbasem rytmem. Podsumowując ten kawałek,  brzmi  jak wariacka wersja Hey You, Pink Floydoów. Hołdem dla dawnych lat okazuje się Beseech, z Hip Hopowym beatem, połączonym z syntetycznymi dźwiękami wyjętymi z ramy lat 80 muzyki elektronicznej. Jest to najlepszy moment na płycie, zupełnie odstający od tego, co do tej pory prezentował zespół. Po tej samej orbicie krąży Forgot to Smile, z nutką darkwavewowego charakteru tak samo, jak w przypadku ww. utworu.
Czerpaniem z przeszłości wydaje się być krautowy Mindwalk z marszowym rytmem, przygnębionym śpiewem. Surowość i chłód zawarte w brzmieniu, przeszywa krzyżowo całe ciało snując czarne, apokaliptyczne wizje w umyśle zwłaszcza w ambientowej końcówce. Odskocznie od bogatych brzmieniowo utworów z szybkim tempem stanowi balladowa  Cassandra, w której głównym motywem jest melodia zagrana na fortepianie, koronkowa budująca emocjonalną wywrotkę na plecy i wzdychanie do świata, jak to robią próżni romantycy. Dodatkowe ozdobniki w tle generowane przez maszyny nadają kompozycji trójwymiarowej formy. Podobny efekt pozostawia Found Lost z genialną solówką gitarową, na którą czeka się pół utworu i przeżywa katharsis. Na zakończenie muzycy serwują akustyczne Minds Dying. Gitara brzmi trochę jak instrument barokowy, do którego dołączają współczesne bębny. W ten sposób Dot Haceker dorobili się swojej ballady akustycznej na miarę Behind Blue Eyes, The Who. Ze względu na tą melodię i brzmienie gitary jest to dla mnie jeden z bardziej interesujących utworów ostatnich miesięcy.


Jedyną wadą Nᵒ3, jak i całej twórczości Dot Hacker jest wokal, który jest błogosławieństwem, ale też w niektórych momentach przekleństwem. Po pewnym czasie staje się on po prostu przytłaczający i męczący w swojej dziwności, lekkości oraz zawartej ekspresji. Może warto pomyśleć o zaangażowaniu w śpiew innego członka zespołu dla odskoczni i uniknięcia jednowymiarowości jaka, nie ukrywajmy grozi grupie. Mimo bogatych brzmieniowo utworów te płyty na pierwszy odsłuch brzmią bardzo podobnie. Nie chciałbym, jako fan Josha Klighoffera, aby Dot Hacker było jak Iron Maiden, których  pareset kawałków brzmi identycznie.

piątek, 6 stycznia 2017

Łuny i zwiastuny



Pierwsze dni nowego roku moją przestrzeń  wypełniają single. Zwiastuny płyt. Płyt zespołów, od których mimowolnie się odciąłem, a w przeszłości zespoły te odcisnęły na mnie ogromne piętno. Pokazały nowy wymiar muzyki. Odkryłem nowy świat brzmień i tego co można z muzyką robić i mam przeczucie, że tegoroczne płyty sprawią, że na nowo odkrywam muzykę, świat.



Wypełnia mnie wcześniej mi znane z czasów beztroski poczucie, że najbliższe miesiące zwiastują coś pozytywnego. Ciężko powiedzieć co, ale niech tylko przyjdzie wiosna, a dni staną się dłuższe. Wtedy obrazy, które kreowane są w głowie przez  On Hold i Say Something and Loveing - The xx zostaną dopełnione długimi dniami albo upragnionym zapachem wiosny. Już przy mroźnych wieczorach rozpływam się pod wpływem uroczego charakteru The xx. Widząc i słysząc tych zdolnych muzyków atakuje mnie aura niewinności jaką emanują oraz radości z tego co robią. Przyjemnie się tego słucha i chwała im za to, że potrafią, jak mało kto przekazać tak pozytywne emocje. Nowy album nazwano I See You i  można go szukać od 13 stycznia. Single zapowiadające nowe wydawnictwo kwartetu w żaden sposób nie tworzą zestawu nudnych powtórzeń, a jedynym nawiązaniem do poprzednich utworów jest delikatność oblana transowymi i momentami mocnymi uderzeniami.  Odnoszę wrażenie, że I see You muzycznie bardziej nawiązuje do solowej płyty Jamiego xx, co wydaje się być naturalną koleją rzeczy. Świetnie przyjęta płyta zdolnego producenta na pewno pozwoliła bardziej rozwinąć skrzydła i konsekwentnie czuwać nad nowym dziełem.



Jeżeli wspomnianego 13 stycznia będzie mało wrażeń warto podwoić sobie dawkę świetnych muzycznych premier odzianych w poruszającą elektronikę. Modlę się by tego dnia mieć wystarczającą ilość waluty, by nie stanąć przed wyborem typu „jedno albo drugie”. Dodatkowa porcja czegoś co pomoże odsunąć się od rzeczywistości  zapewni Bonobo swoją płytą Migration .
Części tej smakowitej porcji muzyki można spróbować dzięki Kerala i Break Apart – singlom promującym nadchodzący album. Dźwięki deszczu Seattle czy d windy z Honk Kongu nagrane samplerem,  osadzone w muzycznej tradycji nadają tajemniczego i intrygującego charakteru twórczości.



Jak co roku zdarzają się wielkie powroty, przeważnie nazwane powrotami po to, by premiera płyty urosła do światowego, mega ważnego wydarzenia. „Ten” powrót jest cichy i bez zamieszania. Być może dlatego, że świat korzennej alternatywy odcina się od tego typu zabiegów. „Ten” powrót jest według mnie prawdziwym powrotem, ponieważ od wydania ostatniej płyty The Jesus and Mary Chain upłynęła znaczna część mojego życia. Poszedłem do szkoły, przeżyłem pierwsze zauroczenia, miłości, były lamenty i odmęty, studia, układanie życia i pogoń za wszystkim czego i tak nie mam. Odcinanie się od teraźniejszości muzyczną przeszłością. Teraz żyję przyszłością marząc o obudzeniu się 24 marca  i posłuchaniu Damage and Joy. Nowa płyta szkotów przerywa prawie dwudziestoletnią absencje w publikowaniu nowych kompozycji. Nowy singiel - Amputation jest nawiązaniem do tego co najlepsze w muzyce i to na czym budowano hiciory w latach 90 –tych. Proste melodyjne riffy, wzbogacone o pulsujący bas pokazują jak należy przemycać gitarową, brudną alternatywę czy jak kto woli shoegaze do dzisiejszej estetyki zdominowanej przez gładkość i czystość. Co najważniejsze nie ma sztampy- jest szalony kalsycyzm.



Zacznę od tematu ostatniej płyty Red Hot Chili Peppers, dobrej, momentami nawet bardzo a wszystko dzięki rozwijaniu skrzydeł przez gitarzystę - Josh’a. The Gataway  wyprodukował Danger Mouse i jego podpisem na tym krążku jest nawet najmniej istotny fakt, że każdy utwór rozpoczyna beat perkusji. Chwała chłopakom za to, że uciekli od świetnego Ricka Rubina, a pomysł tej ucieczki przypisuję Joshowi. Gitarzysta RHCP i producent DM przyjaźnią się, więc jest to normalna kolej rzeczy, że to on odpowiada za ostatnią płytę muzyków. 
Dlaczego zaczynam od Red Hotów? Bo mimo, że są to dinozaury ja otwarcie przyznaję, że się nimi jaram. Jaram za sprawą gitarzystów tworzących ten zespół. Wszyscy zaliczani są do grona najlepszych na świecie a zwłaszcza JF, którego moim zdaniem godnie zastępuje Klinghofer. 
Zwracam szczególną uwagę na obecnego wiosłującego w RHCP z uwagi na jego macierzysty zespół. Dot Hacker zasługuje na szczególną uwagę ze względu na eksperymentalne brzmienie całej twórczości. Rozciągające leniwie i marzycielsko wokale, stanowiące przeciwieństwo do psychodelicznego, połamanego rytmu, hipnotyzują swoją transowością. Czyściutkie brzmienie gitary, kłóci się z oldschoolowym, nieco pierdzącym brzmieniem syntezatorów i basu. Twórczość Dot Hacker może wydawać się źle dopasowanymi elementami, ale kiedy bardziej wgryziemy się w ich muzykę nagle odkrywamy nowy ląd, nową formę. Klinghofer i spółka mają na koncie już dwie płyty – trzecia jest zapowiedziana na 20 stycznia. Zwiastunem jest C Section – najnowszy utwór grupy promujący album Nᵒ3. Opublikowany niedawno  singiel to nic innego jak typowy alternatywny kawałek. Przez sześć i pół minuty doświadczamy esencji pschodeli odznaczającej się mocno tym razem w głosie Josha, a atonalne pętle gitar wrzucają nas w wir czegoś niewytłumaczalnego ale przyjemnego. Jak sam określił w tweedzie, śpiewa dziwnym głosem a płyta miała mieć charakter bardziej smutny. Jest to obiecująca zapowiedź i czekam z niecierpliwością, ze względu na ważność tego zespołu dla mnie. Dot Hacker rozszerzyło mi pole widzenia na muzykę.





Dla równowagi staram się słuchać rzeczy lekkich i ciężkich, prostych i skomplikowanych, bogatych aranżacyjnie i tych, gdzie jest mniej ale konkretniej. Utwór, który mam na myśli wydaje się być czymś prostym i lekkim. Nic bardziej mylnego. Lekkie czyste brzmienie smyków, fortepian i esencjonalny głos niosą ze sobą potężny ładunek emocjonalny. Prostota jest tutaj złudzeniem. Wystarczy się wsłuchać w to, jak wokalistka operuje swoim głosem. W dodatku z pozoru minimalistyczny aranż jest na tyle bogaty, że ciągle odkrywa się interesujące dźwięki. Mam szczerą nadzieję, że Rooting For You to coś więcej niż tylko zaakcentowanie swojej obecności przez London Grammar, i że pojawi się coś więcej, równie niespodziewanie i równie genialne.