niedziela, 29 października 2017

Marylin Manson - Heaven Upside Down

Marylin Manson

Kapłan Kościoła Szatana, to tytuł który Manson przyjął podobno z grzeczności. Dziś już nie szokuje, ale też nie stał się odpryskiem lat dziewięćdziesiątych. Manson w subtelny sposób stał się kronikarzem. Uniknął bycia aktorem w tandetnym domu strachów. Prowokuje, ale i obserwuje. Kiedy udostępnił po wyborach w USA krótki klip, przedstawiający ciało bez głowy leżące w kałuży krwi, pojawiły się sugestie jakoby miałby to być Trump. To nie był Trump, tylko facet w czerwonym krawacie. Równie dobrze mógł być kaznodzieją. To zabawne, jak ludzie widzą to, co chcą zobaczyć.- komentuje muzyk w wywiadzie dla The Guardian.  Od stania się karykaturą samego siebie uchroniło go wydane dwa lata temu The Pale Emperor, który raczy ciężkim basem otoczonym glam rockową dekadencją. 

Manson działa na scenie niemal od trzech dekad. Był postrachem dla konserwatystów, a z czasem stał się wrogiem publicznym. Oskarżany o nawoływanie do samobójstwa i obarczany odpowiedzialnością za szkolne strzelaniny. Dziś uważany jest za sprawnego manipulatora i żonglera kreacjami porównywalnego do Davida Bowiego. Na temat jednego i drugiego w mediach krążyły legendy. Kto pamięta te czasy, kiedy prasa rozpisywała się na temat jego szklanego oka, albo wyciętych żeber w celu samozadowolenia oralnego? Nawet ja, jako mały dzieciak z podstawówki wierzyłem, w wymyśloną postać Mansona.

Dziś muzyk ma na koncie 10 albumów studyjnych. Jego najnowsze dzieło Heaven Upside Down pełne jest odniesień do muzycznej przeszłości. Na płycie skompresowano to co najlepsze w Mansonie-wykrzyczane refreny, mechaniczne riffy i industrialne tła.  Dokładnie taki jest otwierający płytę, Revelation #12 nawiązujący w warstwie lirycznej do apokalipsy św. Jana. Co najważniejsze, Manson nie popadł w autoplagiat, jednak ociera się o niego możliwie jak największą powierzchnią brzmienia.  O tym, że Manson wykorzystuje swoje sprawdzone sztuczki można się przekonać słuchając Tattooed Reverse, które jest podobne do The Dope Show.  W utworze pojawia się osobisty wątek odnoszący się do sławy, a jego wymiar oddaje zapadający w pamięci rym show horse z  of course.

Najbardziej klasycznym i upolitycznionym kawałkiem jest singlowe We Know Where You Fucking Live, w którym piłujące gitary wyjęte z lat ’90 tworzą jedność z wściekłym krzykiem Mansona. Samozwańczy Blady Cesarz nie zatrzymał się w czasie, co udowadnia w dwóch kolejnych piosenkach. Say10 i JE$U$ CRI$IS brzmią jak zabawy z prekursorami witch house’u. Nieco inne jest Kill4Me, jakby wszyło spod palców Jamie Hince’a. Saturnalia rozpoczyna się brzmiącą niemal identycznie linią wokalną jak ta w refrenie Third Day of a Seven Day Binge. W ośmiominutowym utworze największe wrażenie robią chłodne, post punkowe bębny. Całość brzmi nieco jak The Best of Marylin Manson. Uczucie potęguje Blood Honey, będące młodszym bratem Coma White.

Tytułowe Heaven Upside Down jest stylistyczną huśtawką, bujającą się od głośnego chaosu po akustyczne, melodyjne akcenty. Jest to jeden z momentów w trakcie, których można czuć się zdezorientowanym. Zakończenie płyty jest najlepszym momentem. Ostatni żegnający utwór zaskakuje i wyróżnia się na tle całej mozaiki dźwięków, z której Manson jest znany. Elegancki za sprawą pianina  Threats of Romance to mój ulubiony utwór na tej płycie.

Niebo na opak to zbiór sztandarowych trików Mansona, co słychać. Wydobył to co najlepsze ze swojego debiutu, płyty z którą podbił pierwsze miliony słuchaczy oraz swojej poprzedniego krążka. Sam przekaz jaki niesie najnowsza płyta Mansona nie jest banalny o czym na wstępie mówią nam tytuły takie jak JE$U$ CRI$I$ czy We Know Where You Fucking Live. Brudne przesterowane gitary, marszowe bębny, industrialne akcenty i glumowe syntezatory pięknie połączył Bates. Głownie tworzy on muzykę filmową, co słychać w nagraniach Mansona. Uważam, że płyty Marylina Mansona w końcu brzmią tak jak powinny. Nie są tak klaustrofobiczne, a każdy instrument czy dźwięk na Heaven Upside Down ma swoje miejsce w przestrzeni.