Pokazywanie postów oznaczonych etykietą akustycznie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą akustycznie. Pokaż wszystkie posty

piątek, 29 kwietnia 2016

PJ Harvey : The Hope Six Demolition Project


PJ Harvey stanowczo wyraża swoje stanowisko wobec niesprawiedliwości społecznych, nie będąc przy tym karykaturą samej siebie. Ważne, że nie ociera się o hipokryzję, co dotyczy wielu artystów opowiadających się za sprawiedliwością oraz pokojem na świecie.

PJ Harvey 
Dawno temu, wertując dzienniki Kurta Cobaina trafiłem na listę z jego ulubionymi albumami, znalazło się tam Dry. Surowość jaką emanuje pierwsza płyta PJ, zawładnęła na dobre moje serce i ukształtowała fascynacje muzyczne. Nie ukrywam, że Dry i nagrane z Albinim - jeszcze surowsze - Rid of Me mają miejsce honorowe w mojej płytotece. Późniejsze dokonania artystki są mi mniej lub bardziej znane. Warto wspomnieć o jej współpracy z takimi artystami, jak Tom York czy Nick Cave.

The Hope Six Demolition Project rodziło się bardzo długo choć zostało nagrane w tym roku. Jedną z ciekawostek jest niekonwencjonalne podejście do sesji nagraniowych. Na własne oczy można było być świadkiem rejestrowania w Londynie najnowszej płyty PJ. Mnie jednak z całej tej magicznej otoczki urzekło jej podejście do zawartości swojej muzyki. Artystka odwiedziła Afganistan, Kosowo i Washington. Życie tych miejsc wypełnione po brzegi społeczną niesprawiedliwością, przecedzone przez filtr pisarski PJ zaowocowało jej tomikiem poezji, który najpewniej jest częścią The Hope Six Demolition Project.   „Kiedy piszę piosenkę, wizualizuję sobie cały obraz. Widzę kolory, porę dnia, nastrój, zauważam zmianę świaatła, poruszające się cienie, wszystko w jednym obrazku. Zbieranie informacji z drugiej ręki, nie było tym, o czym chciałam pisać. Chciałam poczuć powietrze, glebę i spotkać ludzi z krajów, którymi byłam zafascynowana” – mówi artystka.


Album w swoim brzmieniu nie ma prawa być oczywisty ani wyrazisty. Gitara osadzona jest w towarzystwie dęciaków, czasami gitary elktrycznej oraz masą innych instrumentów. Wokalowi towarzyszą liczne chórki wyjęte rodem z gospel, dające się wyłapać w The Comunity of Hope. Muzykalnie utwory mają amerykański charakter.  Znajduje się tu miejsce nawet na bluesa wyczuwalnego w Chain of Keys i The Ministry of Social Affairs. A Line in the Sand jest największym zaskoczeniem ze względu na to, że brzmi jak połączenie folku z indie popem. Największy urok w tym utworze, wywołuje klarnet barytonowy rzucający swój cień na całość. 
Ta płyta jest niesamowitym przykładem, jak powinny wyglądać piosenki mające nieco więcej instrumentarium. Ilość tego wszystkiego nie przytłacza w następstwie nie doszukamy się zbędnych dźwięków. Najlepszą cechą tej płyty jest łagodność a wydobywające się dźwięki z instrumentów łączą się w jedność oblewając piosenki złudzeniem, o ich absurdalnie prostej konstrukcji i melodii. Odczuwalny liryczny klimat odziany jest w swego rodzaju zadziorność. Z intonacjI artystki wybrzmiewa mnóstwo nadziei, bólu i protestu. Ukoronowaniem tego wszystkiego jest Dollar, Dollar. The Orange Monkey jest tą piosenką, którą po przesłuchaniu płyty słucham jeszcze raz. Szczerze nie mam pojęcia dlaczego akurat ona, ale urzekła mnie swoją zwiewnością, baśniowością i dającym się wyczuć protestem wypływającym z charakteru całej płyty i jej treści. 

środa, 3 czerwca 2015

Taki Szczaw to nie chwast


Bycie  singer-songwriter na pozór nie jest takie łatwe, bo oprócz umiejętności pisania piosenek trzeba mieć ogromną charyzmę, dzięki której słuchacz zatrzymuje swoją uwagę na artyście. Na pewno tą charyzmą odznacza się młodziutka  Lili Liliana, co udowadnia swoim Szczawiem.

Szczaw to lo fi pełną gębą, czyniąc z dwunastki utworów autentyczne pocztówki  wysyłane, przez młodą, dojrzewającą dziewczynę o naturalnej, jeszcze nie zmąconej starością i manierami barwą głosu. Jest to zbiór akustycznych, dziewczęcych piosenek, które przenoszą w czasy młodości, kiedy to siadało się na łące i patrzyło na letnie błękitne niebo, myśląc o swoich młodzieńczych problemach.

Płytę Liliany otwiera elektroniczny, rodem z Disneyowskiego filmu fantasy, Początek. Idąc dalej w las, słyszymy utwory w towarzystwie gitary akustycznej, dzwonków i perkusji, głównie. Wydawać się może, że piosenki są monotonne i takie same, otóż nic bardziej mylnego. Dzieje się dużo, mimo iż Lili nie gra wirtuozerii, za to tworzy wciągające melodie. Słyszymy zaskakujące przejścia między częściami piosenek, ciekawie wplecione dzwonki i inne efekty dźwiękowe. Dyktowane tempo przez perkusje o intrygującym, kartonowym brzmieniu o dziwo pasuje idealnie do twórczości, w której nie raz zostaniemy zaskoczeni i dzięki temu trudno nie przesłuchać Szczawiu jednym tchem.                                                         
Płytę kończy również zabarwione mocno elektroniką outro, które jest jak ostatni kęs ulubionego ciastka.  

Gdzie podsłuchać?

             Kabu Bayn