PJ Harvey stanowczo wyraża swoje
stanowisko wobec niesprawiedliwości społecznych, nie będąc przy tym
karykaturą samej siebie. Ważne, że nie ociera się o hipokryzję, co dotyczy wielu
artystów opowiadających się za sprawiedliwością oraz pokojem na świecie.
PJ Harvey |
Dawno temu,
wertując dzienniki Kurta Cobaina trafiłem na listę z jego ulubionymi albumami,
znalazło się tam Dry. Surowość jaką
emanuje pierwsza płyta PJ, zawładnęła na dobre moje serce i ukształtowała fascynacje muzyczne. Nie ukrywam, że Dry
i nagrane z Albinim - jeszcze surowsze - Rid
of Me mają miejsce honorowe w mojej płytotece. Późniejsze dokonania
artystki są mi mniej lub bardziej znane. Warto wspomnieć o jej współpracy z
takimi artystami, jak Tom York czy Nick Cave.
The Hope Six Demolition Project rodziło się bardzo długo choć
zostało nagrane w tym roku. Jedną z ciekawostek jest niekonwencjonalne
podejście do sesji nagraniowych. Na własne oczy można było być świadkiem rejestrowania
w Londynie najnowszej płyty PJ. Mnie jednak z całej tej magicznej otoczki
urzekło jej podejście do zawartości swojej muzyki. Artystka odwiedziła
Afganistan, Kosowo i Washington. Życie tych miejsc wypełnione po brzegi społeczną
niesprawiedliwością, przecedzone przez filtr pisarski PJ zaowocowało jej
tomikiem poezji, który najpewniej jest częścią The Hope Six Demolition Project.
„Kiedy piszę piosenkę, wizualizuję sobie cały obraz. Widzę kolory, porę
dnia, nastrój, zauważam zmianę świaatła, poruszające się cienie, wszystko w
jednym obrazku. Zbieranie informacji z drugiej ręki, nie było tym, o czym
chciałam pisać. Chciałam poczuć powietrze, glebę i spotkać ludzi z krajów,
którymi byłam zafascynowana” – mówi artystka.
Album w swoim brzmieniu nie ma
prawa być oczywisty ani wyrazisty. Gitara osadzona jest w towarzystwie
dęciaków, czasami gitary elktrycznej oraz masą innych instrumentów. Wokalowi
towarzyszą liczne chórki wyjęte rodem z gospel, dające się wyłapać w The Comunity of Hope. Muzykalnie utwory
mają amerykański charakter. Znajduje się
tu miejsce nawet na bluesa wyczuwalnego w Chain
of Keys i The Ministry of Social
Affairs. A Line in the Sand jest
największym zaskoczeniem ze względu na to, że brzmi jak połączenie folku z indie
popem. Największy urok w tym utworze, wywołuje klarnet barytonowy rzucający
swój cień na całość.
Ta płyta jest niesamowitym przykładem, jak powinny
wyglądać piosenki mające nieco więcej instrumentarium. Ilość tego wszystkiego
nie przytłacza w następstwie nie doszukamy się zbędnych dźwięków. Najlepszą
cechą tej płyty jest łagodność a wydobywające się dźwięki z instrumentów łączą
się w jedność oblewając piosenki złudzeniem, o ich absurdalnie prostej
konstrukcji i melodii. Odczuwalny liryczny klimat odziany jest w swego rodzaju
zadziorność. Z intonacjI artystki wybrzmiewa mnóstwo nadziei, bólu i protestu.
Ukoronowaniem tego wszystkiego jest Dollar,
Dollar. The Orange Monkey jest tą
piosenką, którą po przesłuchaniu płyty słucham jeszcze raz. Szczerze nie mam
pojęcia dlaczego akurat ona, ale urzekła mnie swoją zwiewnością, baśniowością i
dającym się wyczuć protestem wypływającym z charakteru całej płyty i jej
treści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz