LAMENTOWE PODSUMOWANIE ROKU
Piątka odpowiadająca
za doświadczenia najbardziej wryte w psychikę, choć nie koniecznie uchodzą za
jedyne Top 5 tego roku. Na horyzoncie wielkie nadzieje i radości, smutki i przykrości.
Płyt wydanych w zeszłym roku, takich, do których będzie się wracało całe życie na
szczęście pojawiło się sporo.
Chyba
trzeba trochę zwolnić i nabrać dystansu. Jako dzisiejszy dwudziestoparolatek po
studiach, dających w naszej rzeczywistości materialnie nic, jestem wykończony zdobywaniem
wszystkiego i niemocą zmiany tego, co jest poukładane. To wielkie nic, dające
poczucie beznadziejności, zagubienia się w świecie i porażenia kulturowego
jakiego doznałem wkraczając w dorosłość. Ten porządek zrobili rodzice i
dziadkowie, którzy mieli co zmieniać i jak. Mam na myśli nie tylko swoich, ale
wszystkich rodziców – dzisiejszych 40 –sto, 50 –cio i 60 – cio latków. Jestem
skazany żyć w tym co wykreowali, aby przeżyć. Stworzyli sobie raj – widzę to.
Samochody, satysfakcjonująca praca, dzieci po studiach, dom. Nie mam nic z tego,
co oni zaczynali budować w naszym wieku. Tak, już słyszę kpiące głosy
wieszczące, że milenialsom w zamian za ich wymyśloną wyjątkowość należy się
wymarzona praca, uwaga wszystkich i dobra XXI wieku. Cały zeszły rok
doprowadził mnie do totalnej bezradności, wstydu i wołania… Brak pomysłu, na to
co dalej. Coraz głośniejszy krzyk z tyłu głowy „Witamy w świecie dorosłych!” przerodziło się w brak ambicji, zanik
kreatywności i odtrącenie marzeń. Umysł zaczęła zalewać tęsknota za beztroską i
wymazaniem obecnego obrazu świata. Pewnego dnia ból, strach, tęsknota
przybierają swój rozmiar do wielkości wszechświata blokując możliwość wyrażenia
tego, z czym nie możemy się pogodzić. Zamiast eksplodować stałem się czymś
zawieszonym w tym zgiełku. W tym podsumowaniu i akapicie znajdzie się Skeleton Tree. To wystarczy.
Bycie „cool”
jest niezwykle trudne. Przeważnie ludźmi zajebistymi są Ci, którzy nie
zastanawiają się nad odbieraniem ich przez otoczenie. Robią swoje mając
wyjebane, ale z klasą. Tworzą coś, co obecnie nie jest zauważane na ogromną
skale, jednak wiadome jest, że to co pokazują, przekazują, kreują przetrwa i
przeżyje niejedną młodość niczym w przypadku Roberta Johnsona, który doczekał się
chwały 60 lat po zakończeniu swojego krótkiego żywota. Ogłoszono go królem
gitary bluesowej. I tak to zwykle po śmierci jest. Ktoś kogoś ogłasza królem
czegoś. Są wyjątki i są artyści będący jedną z twarzy ludzkości już za życia.
Kimś kogo by się pokazało przybyszowi z innej planety. Osoby, którymi się
chwalimy, że lubimy, słuchamy, znamy, są cool nieświadomie.
Takie po prostu są i przyszedł na nich czas. Są zagubione i ciągle poszukują,
nadając kierunek zajebistości, bo są w tym szukaniu genialni.Stwierdzenie, że coś jest cool jest względne. Każdy ma swój ideał, swoją estetykę, swój świat. W moim świecie wiele osób jest cool, są to przeważnie artyści.
Jako, że jest to moje podsumowanie zeszłego roku miano najbardziej cool zdobywa The Kills. Połączenie garażowego brzmienia z elegancką elektroniką daje efekt o jakim może wielu pomarzyć. Pomieszanie dzikości z opanowaniem. Nonszalancji z precyzją. Przeciwieństwa połączone w spójny twór, dając przepis na odświeżenie muzyki, gdzie gitara gra pierwsze skrzypce. Jeżeli miałbym powiedzieć jako dziennikarz muzyczny w jakim kierunku powinien iść powiedzmy rock (brzmi to sztampowo) to właśnie ten, który obrało The Kills na Ash & Ice. Alison i Jamie są ucieleśnieniem klasy, szaleństwa i zajebistości. Nie ma nikogo bardziej cool niż oni.
Często
myślę o śmierci. Powody do szczęścia mam, po prostu cierpię na ból istnienia.
To jest uczucie w rodzaju niepogodzenia się z zasadami panującymi w życiu, jednocześnie
poddając się tym zasadom, ponieważ będąc nonkonformistą według własnego uznania
nie przeżyłbym chyba dnia. Czarna gwiazda. Potulny, jak baranek brnę więc w to
bawienie się w życie, bo wyjścia chyba nie mam. Są Ci których kocham i nie chcę
stracić… To ważniejsze… Pomaga muzyka… Sztuka… Tworzenie i pisanie, do którego
często się zmuszam przez „weltszmerc”.
Czuję, że stanie się tu kameralnie i intymnie a ja obnażę się przed Tobą. Moją
pierwszą intymną myślą, której się wstydzę, to myśl o swojej śmierci.
Stworzenia z niej czegoś więcej niż tylko śmierci. Stworzenia historii o treści
równej a nawet lepszej niż życie. Znaczy nie! Już się nie wstydzę! Ktoś kto
umarł w tym roku, uświadomił mi, że każdy, gdyby tylko miał możliwość,
zaplanowałby swoją śmierć i całą otoczkę towarzyszącą odejściu z tego świata.
Nawet wybranie ulubionej piosenki na pogrzebie, ubrań czy pisanie listu pożegnalnego
to planowanie śmierci. Bowie za życia zmieniał świat z każdą płytą. Z tą
ostatnią pokazał, że w sposób artystyczny można z godnością się z nią pogodzić.
Pogodzić nie oznacza w tym kontekście przegrać, być słabym. Pogodzić czyli spojrzeć
jej w oczy i żyć z nią. Podać jej rękę i przedstawić się, tak jak to zrobił
Bowie. Powiedział: „Cześć, jestem David Bowie. Moja śmierć będzie moją sztuką,
nie twoją.”. Zdecydowanie Blackstar
to nie płyta zeszłego roku. Ta płyta będzie ważna do końca świata, nie tylko ze
względu na geniusz artystyczny naszego kosmity ale na jej wymowę i jak wiele
warstw ma, jak dużo jeszcze jest do odkrycia w niej. W tych słowach, w tej
muzyce. Jak słucham Blackstar to mam
wrażenie, że właśnie tam kryje się tajemnica życia, śmierci i wszechświata. Jak
gdyby Bowie znał odpowiedź na pytania czysto egzystencjonalne.
Często
sobie powtarzałem, że starość to stawanie się niedołężnym i robienie z siebie
karykatury zwłaszcza jeżeli chodzi o gwiazdy muzyki. Ikony muzyki rozrywkowej nadające
kurs muzyce, obyczajom i takim ludziom jak ja, powinny umierać młodo, nie
starzeć się, a jak już, to usuwać się w cień. Dla nas młodych starość jest mało
atrakcyjna. Kpimy z dziadów czujących się na dwudziestkę w towarzystwie dziewczyn
szczupłych, z długimi nogami, ogólnie super ładnymi. Dziewczyny lubią
dojrzałych facetów. Tacy są starzy. Młody dojrzały jest nudny… Mimo to i tak do
pewnego momentu bałem się starości i tych głupich zachowań starych, kreujących się
na witalnych i nienadgryzionych przez ząb czasu nadludzi. Okej, wiem ze sceny
ciężko zejść, nawet jak nie ma się nic do powiedzenia a kasa się kończy, bo
trzeba utrzymać dzieci ze swoich piętnastu małżeństw itd. Ledwo stoją, ale grać
grają, to samo co dwadzieścia lat temu a nawet pięćdziesiąt. Chyba rozwodziłem
się o tej starości już rok temu więc do rzeczy. Iggy Pop, facet dogadał się z
trójką zdolnych młodych i czujących klimat. Wiedzieli jak wydobyć z Iggiego to
co starość przykryła. Mam wrażenie, że Pop nagrywając PPD przeżył drugą młodość
a starość niekoniecznie musi wyglądać karykaturalnie. Można być naprawdę spoko
zajebistym jak Iggy, zaakceptować starość, zmarszczki i fakt, że ludzi
obrzydzasz występując bez koszulki a następnie dobrać muzyków, którzy są
nadzieją muzyki gitarowej naszych czasów i nagrać coś co się może równać z
najlepszą płytą legendą. Kiedy go słyszę na tej płycie to nie chce być jak Homme
– młody, zdolny tylko stary, z podwójną młodością i zajebistą aurą którą
młodość nie zastąpi. Ta płyta czyni mnie odważniejszym przed obliczem czasu, bo
wiem jaki chce być na starość.
Zeszły
rok był naprawdę pokręcony. Albo zacząłem się bardziej interesować, albo
informacje skuteczniej przebijają się przez mur mojej ignorancji. Sytuacja w
Europie, na bliskim wschodzie staje się dla mnie niezrozumiała. Konflikty
powstające w imię miłości, wiary, pokoju i jedności niosą ze sobą niezliczone
ilości niepotrzebnych ofiar. Idee, które tak naprawdę zaprzeczają temu co się
dzieje rozpalają wszystkie niesprawiedliwości społeczne i to przez nie mamy
obraz ludzi uciekających przed wojną, biedą, chowających się w swoich domach,
nie czujących się bezpiecznie, tam gdzie przeżyli do tej pory swoje życie. Wszystkie
działania w imię religii, pokoju i dobrobytu obywateli walczących państw
prowokują mnie do wyjałowionych pytań. Leżę z słuchawkami na uszach patrząc w
sufit i wyobrażam sobie, że na ulicę wybiegają żołnierze, terroryści czy
cokolwiek. Nagle dom, twoja ulica, miasto, kraj nie jest taki bezpieczny jak by
się wydawał. Dezorientacja, niepokój, troska o życie Twoje i bliskich
upodabniają mnie w tej wizji do cielaka zaganianego do zagrody. Przerażonego,
tęskniącego za matką i bezsilnego wobec swojego oprawcy. Często kreuje sobie
takie sytuacje w głowie i zastanawiam się co bym zrobił w obliczu takiego
ataku. Nigdy nie jestem w stanie jasno odpowiedzieć co bym zrobił wydaje mi się
to takie nierealne… A jednak. Dzieci, kobiety, młodzi mężczyźni i starzy na
całym świecie muszą się mierzyć z wojną, niesprawiedliwością społeczną, biedą i
głodem coś co trzeba chyba zobaczyć na własne oczy albo samemu przeżyć, żeby
zrozumieć, jak wiele się ma mogąc spokojnie wyjść z domu. Tak proste rzeczy
zrozumiałem, choć na pewno nie w stu procentach, po wysłuchaniu The Hope Six Demolition. Zaangażowanie
Pj Harvey w treść tego albumu, niesie za sobą idee tego, by artysta pisał o tym
to co zobaczy, by pisał o prawdzie niczym dziennikarz. Ta płyta jest dla mnie
muzycznym reportażem a PJ uwierzę we wszystko. Prawdziwość tej płyty dokonała
we mnie wewnętrznej zmiany i choć trochę pokazała mi pewien skrawek świata i
rzeczywistości, który dotąd był pomijany właśnie przez moją ignorancje i
maniakalny egoizm. Do tego warstwa muzyczna jakiej w życiu nie słyszałem zwala
mnie z nóg. Te dęciaki, akcenty wyszarpane niczym z gospel albo bluesa,
klaskanie i te chóry…
W
tym roku pokładam wielkie nadzieje, specjalnie na tę okazje kupiłem sobie kalendarz
książkowy. Niezwykły i piękny, do tego związany z muzyką. Zapisuje w nim plany
i postanowienia a te są szczególnie ambitne. Mam nadzieję, że w tym będę bardziej zdeterminowany. Misja bloga
gdzieś się zatraciła. Nikt nie chce czytać chyba wysranych i specjalistycznych
recenzji, więc będzie inaczej… Wspomniany kalendarz jest złoty w kościotrupy,
wewnątrz czaszki, demony, wielowarstwowe pejzaże rozpościerające się na brodzie
prawdopodobnie wikinga. Ozdobiony jest w ilustracje Zbigniewa Bielaka współpracującego
z Gohst, Myhem. Ogólnie człowiek ilustrujący black metal i wszystko co jest do
tego podobne. Chłop ma niezwykły talent a kalendarz dał mi dużo radości. Ja mam
94 egzemplarz a nakład liczy 500 sztuk więc warto chociaż sprawdzić i się
zastanowić nad takim pięknym nabytkiem.
zbigniewbielak.bigcartel.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz