Pamiętam moje niedowierzanie
kiedy okazało się, że chórki na I’m With
You śpiewa facet. Zacząłem się zastanawiać, kim jest ten nowy gitarzysta „Redhotów”? Wtedy poszła w ruch wyszukiwarka. Odkrywając
jego kolaboracje z Johnem Frusciante, czy to jako wokalista, gitarzysta lub
perkusista, za każdym razem robił wrażenie. W momencie gdy zobaczyłem, jak gra
na bębnach w trakcie kameralnego koncertu Warpaint
uświadomiłem sobie, że ten młody chłopak jest arcyutalentowany. Tak, wiem, na
zachodzie to normalne, że muzyk potrafi grać na wszystkim, ale Klighoffer na
każdym instrumencie ma wypracowany swój psychodeliczny styl.
Multiinstrumentalista, bo tak
można nazwać obecnego gitarzystę Red Hot Chili Peppers, prawdziwą muzyczną
naturę odkrywa w swoim zespole - Dot Hacker. Zachłyśnięty, tym co pokazał na
pierwszym i drugim albumie odkryłem nieznany mi dotąd sposób intonowania,
śpiewania i tego, jak może brzmieć muzyka. Nie znam drugiego człowieka o takim stylu
śpiewania. Wykorzystanie dźwięków gitar przetworzonych syntezatorami, surowe
linie basowe, połamane i szybkie rytmy dają coś na kształt nieznanej figury.
Dot Hacker ma na koncie dwie płyty
potwierdzające znakomitość i oryginalność zespołu. Przyszedł czas na wydanie
trzeciej, tej najważniejszej dla zespołu stawiającego sobie za cel
pozostać dłużej na scenie. O ile nagraniu debiutu nie towarzyszy presja, to z
każdym kolejnym jest coraz większa, drugi album zazwyczaj jest podkręceniem
swojej pierwszej płyty. Na trzeciej presja jest jeszcze większa , bo wypada
pokazać coś nowego, żeby nie przynudzać, pokazywać progres i być nadal chętnie
słuchanym.
Nᵒ3, jest zbiorem dziewięciu
kompozycji trwających od niecałych czterech minut do prawie siedmiu, co jest
zrozumiałe w tych alternatywnych kręgach. Na nowym krążku Kalifornijczyków dominuje
niezrozumiały, dziwny, znerwicowany wokal Josha Klighoffera, czym dosadnie
bombarduje w otwierającym płytę C-Section.
Psychodeliczny wstępniak może przygotowywać na cyrkowo – wariacką podroż
jednak okazuję się, że faktura tej płyty zaskakuje. Brit- popowe We’re Going jest przyjemną niespodzianką,
zaspokajającą łaknienie anielskiego śpiewu Josha. Takie faktury wokalne w Dot
Hacker, jest ich tajną broń rozkładająca na łopatki. Sam utwór jest bardzo
lekki i przyjemny, nawet dla słuchacza gustującego w radiowych kawałkach.
Momentami ta piosenka wpasowuje się w twórczość Johna Frusciante i całej
estetyki zawartej w The Emparyan. Kolejne
skojarzenia z Fru tym razem późniejszych dokonań z okresu Enclosure przywołuje w pewnym momencie Apt Mess, naznaczony postapokaliptycznością i aromatyzowanym
drumandbasem rytmem. Podsumowując ten kawałek,
brzmi jak wariacka wersja Hey You, Pink Floydoów. Hołdem dla
dawnych lat okazuje się Beseech, z
Hip Hopowym beatem, połączonym z syntetycznymi dźwiękami wyjętymi z ramy lat 80
muzyki elektronicznej. Jest to najlepszy moment na płycie, zupełnie odstający od
tego, co do tej pory prezentował zespół. Po tej samej orbicie krąży Forgot to Smile, z nutką darkwavewowego
charakteru tak samo, jak w przypadku ww. utworu.
Czerpaniem z przeszłości wydaje się być krautowy Mindwalk z marszowym rytmem, przygnębionym śpiewem. Surowość i chłód zawarte w brzmieniu, przeszywa krzyżowo całe ciało snując czarne, apokaliptyczne wizje w umyśle zwłaszcza w ambientowej końcówce. Odskocznie od bogatych brzmieniowo utworów z szybkim tempem stanowi balladowa Cassandra, w której głównym motywem jest melodia zagrana na fortepianie, koronkowa budująca emocjonalną wywrotkę na plecy i wzdychanie do świata, jak to robią próżni romantycy. Dodatkowe ozdobniki w tle generowane przez maszyny nadają kompozycji trójwymiarowej formy. Podobny efekt pozostawia Found Lost z genialną solówką gitarową, na którą czeka się pół utworu i przeżywa katharsis. Na zakończenie muzycy serwują akustyczne Minds Dying. Gitara brzmi trochę jak instrument barokowy, do którego dołączają współczesne bębny. W ten sposób Dot Haceker dorobili się swojej ballady akustycznej na miarę Behind Blue Eyes, The Who. Ze względu na tą melodię i brzmienie gitary jest to dla mnie jeden z bardziej interesujących utworów ostatnich miesięcy.
Czerpaniem z przeszłości wydaje się być krautowy Mindwalk z marszowym rytmem, przygnębionym śpiewem. Surowość i chłód zawarte w brzmieniu, przeszywa krzyżowo całe ciało snując czarne, apokaliptyczne wizje w umyśle zwłaszcza w ambientowej końcówce. Odskocznie od bogatych brzmieniowo utworów z szybkim tempem stanowi balladowa Cassandra, w której głównym motywem jest melodia zagrana na fortepianie, koronkowa budująca emocjonalną wywrotkę na plecy i wzdychanie do świata, jak to robią próżni romantycy. Dodatkowe ozdobniki w tle generowane przez maszyny nadają kompozycji trójwymiarowej formy. Podobny efekt pozostawia Found Lost z genialną solówką gitarową, na którą czeka się pół utworu i przeżywa katharsis. Na zakończenie muzycy serwują akustyczne Minds Dying. Gitara brzmi trochę jak instrument barokowy, do którego dołączają współczesne bębny. W ten sposób Dot Haceker dorobili się swojej ballady akustycznej na miarę Behind Blue Eyes, The Who. Ze względu na tą melodię i brzmienie gitary jest to dla mnie jeden z bardziej interesujących utworów ostatnich miesięcy.
Jedyną wadą Nᵒ3, jak i całej twórczości Dot Hacker jest wokal, który jest
błogosławieństwem, ale też w niektórych momentach przekleństwem. Po pewnym czasie
staje się on po prostu przytłaczający i męczący w swojej dziwności, lekkości
oraz zawartej ekspresji. Może warto pomyśleć o zaangażowaniu w śpiew innego
członka zespołu dla odskoczni i uniknięcia jednowymiarowości jaka, nie
ukrywajmy grozi grupie. Mimo bogatych brzmieniowo utworów te płyty na pierwszy
odsłuch brzmią bardzo podobnie. Nie chciałbym, jako fan Josha Klighoffera, aby
Dot Hacker było jak Iron Maiden, których pareset kawałków brzmi identycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz