Kocham takie powroty jak Jesus and Mary Chain, gdzie dostaje to
czego oczekuję. Dobrej zabawy. Płyty zachowawczo artystycznie nie są wcale
takie złe. Są potrzebne dla zachowania równowagi przy dzisiejszych aranżacyjnych
rewolucjach. Cieszy mnie tak samo powrót New Brand. Ich piąty studyjny album
jest podobno pożegnaniem z przemysłem muzycznym. Jak to klasyka mówi: im starsi
tym lepsi i rzeczywiście, z każdym kolejnym albumem wydawać by się mogło że muzycy
trafiali w środek tarczy mojej wrażliwości. Aż w końcu, w 2009 roku, kiedy
wydali Daisy, przebili tę tarczę na
wylot. Odrzucając nieco estetykę emo hardcorową na rzecz akustyków
przestrojonych o pół tonu niżej, kłaniając się erze grunge i późnym latom ’90 ugruntowali
swoją pozycję w mojej prywatnej płytotece. Jeszcze większą sympatię wzbudziły
udostępnione demówki będące odrzutami z sesji do The Devil and God Are Raging Inside
Me. Takie
rarytasy częstokroć dzięki brudniejszemu brzmieniu i słyszalnej swobodzie dają
większą frajdę niż dopieszczone longplaye. Co prawda więcej znajdziemy tam U2
niż Nirvany, ale jedno drugiego nie
wyklucza i daje nieskrywane poczucie rozrywki.
Nowojorczycy
z Brand New zestarzeli się do 40, a wraz z nimi ich słuchacze. Nowy album
zespół jest bardzo zachowawczy i przemyślany. Z niczym nie przesadzili i
niczego nie dodali za mało. Można powiedzieć mocno wyważony. Sam wydźwięk jest
bardziej melancholijny, zaś w warstwie lirycznej skupiony na mądrościach
charakterystycznych dla czterdziestolatka, który w Could Never Be Heaven
nie chce zawieść swojej rodziny, a w In the Water ostrzega przed samym
sobą. Hide your daughters,’ the old men
say/You were young once before, you know how we get our way.
Science Fiction to kontynuacja mroku i wypluwania swoich bolączek
z charakterystyczną jedną nutą. Płyta ma swoje niespieszne tempo. Mniej tu
krzyków i agresywnych gitar za to więcej akustycznych mroczniejszych brzmień i
wokalów rodem wyjętych z Something In the Way, Nirvany.
Doskonałym przykładem jest 137, które brzmi jak Nirvanowsko- Pearl Jamowy stworek.
Fani mogą poczuć się trochę zawiedzeni, faktem że po 8 latach wychodzi coś co
bardziej się zakrada niż rzuca na słuchacza. Jest to typowa płyta spod znaku smutnych
harmonii, podskórnego rozgorączkowania i czerpania garściami z grunge’owych
power playów z lat ’90. Przykładem jest No
Control brzmiący jak mały klon Were
Is My Mind, Pixes. I w tym momencie fani mogą poczuć totalny wzwód albo
bardziej zawód. O tyle ile sam popieram przedłużanie gatunków i tworzenie
czegoś pewnego, o tyle tutaj to przedłużanie linii jest zbyt banalne.
Entuzjaści rockowego grania z początków niemieckiej VIVY, czasów kiedy MTV
emitowało muzykę, będą zachwyceni. Ja jestem, bo poza tą jedną wpadką, która aż
tak ostrtm sztyletem nie jest na szczególną uwagę zasługuje balladowe Waste, świeżo
brzmiące połączenie Oasis z genialną harmonią wokalną, której nie
powstydziłoby się Alice In Chains. Szczególnie na tle całej płyty wyróżnia się
Desert. Intymny, kameralny i popowy z radiowym potencjałem.
W dobie dzisiejszego dużo, dużo, dużo przy jednoczesnym najnowocześniej,
Science Fiction jest tego
zaprzeczeniem. Paradoksalnie bywa tak, że czasami muzyka na pozór rewolucyjna,
nowoczesna, odkrywcza wypada słabiej od tej, która czerpie garściami z tradycji
różnych epok muzycznych bez zbytniego kombinowania. Jedno i drugie wymaga
sporych umiejętności, tak by nie przesadzić. Trzeba umiaru, żeby zaserwować coś
dobrego, opartego na czymś co powstało i było równie świeże. To samo tyczy się
rewolucyjnych, muzycznych akrobacji. Poszukiwania nowej muzyki to coś
wspaniałego i szczerze brakuje rewolucyjnych lat 60,70 i 80 może i nawet tych
90, kiedy to tworzyły się podwaliny tego co dziś słyszymy, często świetnego, ale przeważnie nudnego. Niektórym osłuchanym już nawet nie chce się
słuchać nowości i poszukiwać. Pozostają w przeszłości odkopując perełki
unikając jak ogień współczesną wodnistą papkę. New Brand udowadnia, że można pożegnać się z przytupem, mocno i solidnie. Taki jest ten album, przemyślany, zaplanowany. Dobrze jest posłuchać czegoś, co brzmi jak sentymentalne piosenki z czasów młodości nagrane na kasetę. Może Brand New nie tworzy rewolucji i wykorzystuje pewne chwyty, to na pewno dobrze się tego słucha, choć koncertowo ten materiał może się nie sprawdzić zwłaszcza dla ortodoksyjnych fanów wcześniejszych dokonań grupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz