Kto chciałby przestudiować czasy odrodzenia muzyki
gitarowej, powinien zacząć od dowodzonego przez Lanegana, Screaming Trees.
Odniesienia do lat 60’tych jakie łączyli z rozciągającymi się dźwiękami
psychodeli, dały podwaliny tym kojarzonym powszechnie z grungiem. Zespół nie
przetrwał próby czasu i niepowodzenia komercyjnego. Każdy poszedł w swoją
stronę. Mark Lanegan postawił na karierę solową. Doszło do tego, że Cobain gra na gitarze i śpiewa w chórkach na The Winding Sheet. Po tej płycie wyalienowało mnie, jak geeka komputerowego, przez co olałem
późniejsze płyty solowe muzyka. Dziś je uwielbiam a moim faworytem na równi z debiutem jest
Bubblegum.
Dziś Mark Lanegan ma na karku 52 lata, niezliczoną ilość
kolaboracji i dziesięć płyt solowych. Jest postacią charakterystyczną przez
barwę głosu i aurę. Patrząc na wiek, złośliwi mogą kąsać uwagami. Jednak
artysta unika przeistoczenia się w skamielinę muzyczną. Wszyscy przecierali
uszy, gdy wyszło elektroniczne Blues
Funeral. Phantom Radio było już
potwierdzeniem kierunku jaki obrał artysta. Fascynacje światem sytnhowym
kontynuuje Gargoyle. Razem te trzy
albumy tworzą trylogię.
Na Grgoyle nie
brakuje sporych zaskoczeń. Na pewno dziwi Goodbye
To Beauty. Przypomina jedną z najsłynniejszych miłosnych piosenek U2. Bardziej
agresywniejsze, ale radiowo lekkie Beehive
muska uszy melodyjną chropowatością . Goodbye
To Beauty i Beehive, w pewnym
momencie stają w gardle niczym ogromna łamiszczęka. Na szczęście cukierka
przepycha niepokojące Sister, gdzie
trzonem jest melodia organów jakby odtworzona od tyłu. Całość uatrakcyjnia solówka
saxofonowa z przesterowanym kanałem na pogłos. Czegoś takiego oczekiwałem po
tej płycie. Mrocznego, chłodnego i minimalistycznego z chropowatym i melodyjnym
wokalem podobnym do Depeche Mode.
Zachwyt budzi Emperor, w którym słychać, że ręce maczał
lider Queens of The Stone Age. Marszowy rytm,
nadaje aury przerażającego cyrku pełnego dziwadeł. Czysta gitara
rytmiczna idealnie równoważy się z groovem charakterystycznym dla Josha Homme’a,
który swoje pięć groszy dokłada swoim falsetem. Utwór byłby niczym bez akcentów
organów potęgujących wrażenie cyrkowości. Instrument szczególnie słychać w Blue Blue Sea, krążący wokół powtarzającej
si, pętli automatu perkusyjnego. Przywołuje to klimat z postpunkowych lat
80’tych. Chłód nowej fali drzemie w linii basowej Nocturne,
spotęgowany przez szkliste brzmienie gitary. W głosie Lanegana czuć więcej
ekspresji niż zwykle. Miesza się złość z beznadziejnością a czasami nawet
melodyjną delikatnością. O podobnej postpunkowej wrażliwości jest Drunk
on Destruction.
Na Gargoyle
znajdzie się nawet miejsce dla gotyckiego Death’s
Head Tattoo z pulsującym rytmem i ostrzejszym, bardziej przybrudzonym
brzmieniem gitary. Trochę z tonu
spuszcza First Day Of Winter. Utwór bezpieczny, wolny, przestrzenny w
brzmieniu za sprawą ciągnących się rozmarzonych dźwięków, kojarzący się z tymi
z Blues Funeral. Na zakończenie płyty
otrzymujemy Old Swan idealnie
podsumowujące płytę. Nie brakuje tutaj równomiernego beatu, pejzaży gitarowych,
których nie powstydziłby się nawet Throoston Moore. Mark Lanegan nawet z lekkością wyśpiewuje Queen of the world/Take me in your arms/Let me live again.
Słuchając Gargoyle można roztapiać się w tych organach i szklistych gitarach,
nawet Lanegan tak nie męczy tą chropowatością tylko stara się nawet złagodzić
ją delikatnym śpiewem. Może to nawet zasługa harmonicznych chórków jego
dziewczyny albo Homme’a. Są momenty, kiedy ta płyta nudzi. Jest nierówna. Raz
stawia na nogi a raz irytuje swoją przeciętnością. Słychać, że większość
utworów znajdujących się na płycie nie wyszło spod pióra kompozytorskiego
Lanegana tylko Roba Marshalla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz